Hugh Johnson’s Pocket Wine Book 2015
Rynek drukowanych książek o winie jest w Polsce płytki, ale wciąż przyciąga optymistów, którzy liczą na wielotysieczne nakłady. Kolejnym z nich jest Wydawnictwo Olesiejuk, które stało się już trzecim w Polsce wydawcą Hugh Johnson’s Pocket Wine Book. (Pierwszym był o dziwo Plus GSM, który książeczkę rozdawał swoim abonentom na początku tego wieku. Kolejną edycję opublikował Magazyn Wino. Niech owa rotacja świadczy o perspektywach sprzedażowych tej pozycji).
Ta kieszonkowa książeczka to prawdziwy fenomen, istna maszynka do zarabiania pieniędzy w wieku krajach świata. Treść recyklowana z minimalnymi zmianami co roku, którą jeden z angielskich dziennikarzy określił mianem „książki skarpetowej” (Christmas stocking book – prezenty na Boże Narodzenie w Anglii wkłada się do skarpet). Hugh Johnson z tą książeczka już od dawna nie ma nic wspólnego poza tym, że piszę o niej wstęp i użycia twarzy na skrzydelko; tekst pisany jest przez kilkunastu regionalnych ekspertów, a cała praca ujednolicenia go i wtłoczenia w kieszonkowy szablon wykonywana jest przez redaktorów. Wychodzi z tego kieszonkowiec, w którym (jeśli kto nie dysponuje smartfonem) można błyskawicznie sprawdzić, co to jest fondillón albo jak się udał rocznik 2012 w Palatynacie. Taka formuła ma zwolenników, np. Tomasza Prange-Barczyńskiego z Magazynu Wino, Wojciecha Gogolińskiego z Czasu Wina czy Irka Wisa – blogera i książkomana, którzy opublikowali entuzjastycznie recenzje tej nowej edycji „Małego Johnsona”.
Tymczasem nowe polskie wydanie jest po prostu słabe. Jak nazbyt często, polska książka o winie poszła do druku chyba zupełnie bez redakcji, a przełożenie na język polski zwięzłej winiarskiej angielszczyzny (okraszone tu w dodatku specyficznym skrótami, więc rzecz była rzeczywiście trudna) okazało się dla tłumaczy – Jakuba Skorupskiego i Sławomira Chrzczonowicza – zadaniem ponad siły. Polszczyzna Hugh Johnson’s Pocket Wine Book jest w większości koślawa i niezdarna, myśli, które w oryginale wyrażone są błyskotliwym równoważnikiem zdania, po polsku wiją się we fleksyjno-interpunkcyjnych mękach.
Co miał na przykład na myśli tłumacz, pisząc Taurasi – odpowiedź południa na Barolo z północy i 2 z centrum? Albo Fèvre, William – duże nakłady finansowe, ceny win odpowiednie, ale nie gwarantuje stabilności? Mamy też takie kwiatki jak Quinta do Vale Dona Maria – wytwarza pluszowe, ale eleganckie czerwone czy merytoryczne niezręczności: La Massa [znana toskańska posiadłość]: Giampaolo Motta to miłośnik Bordeaux robiący wina IGT przypominające klarety, ale z toskańskim akcentem (claret to po angielsku Bordeaux, ale po polsku – mocne wino różowe). Są też rozczulające walki ze znakami interpunkcyjnymi: [W Hiszpanii] nowe lub nieleżakowane wino to sin (bez), crianza lub Joven. Koślawość tego przekładu niech zilustruje zdanie ze wstępu: Historie się kleją, cukier resztkowy nie.
W polskim tłumaczeniu pojawiły się też ewidentne przeinaczenia merytoryczne, na przykład w zdaniu o winach z Rioja:
Zamiana beczek z francuskiego dębu na amerykański dała winom z Rioja więcej elegancji.
Każdy konsument wina wie, że jest dokładnie odwrotnie. Wie to też angielski oryginał: Move to French oak from American in Rioja gives more elegance, perhaps less Rioja “typicity”. Gdzie był redaktor?
Niekiedy tłumacz po prostu się poddał: Wyspy Kanaryjskie występują w książce jako „Canary Islands”, gdzie uprawia się „Listán (aka palomino)”. Jakość poszczególnych rozdziałów jest nierówna; slabiutko wypadają Włochy, natomiast nic nie można zarzucić dobrze zredagowanemu i aktualnemu rozdziałowi o Węgrzech. Ortografia niemiecka to już prawdziwe pole minowe.
Lecz wątpliwości budzi nie tylko polski przekład, ale też oryginał. Czy faktycznie Bierzo to kruche wina w stylu Pinot Noir? Czy Vernaccia di San Gimignano jest często zbyt droga i niekoniecznie oddaje charakter terroir? (Ja bym raczej powiedział, że to jedno z bardziej terroirystycznych win białych we Włoszech). Czy hiszpańskie Rías Baixas, włoskie Soave, francuskie Mâcon należy „pić jak najmłodsze”?? Takich co najmniej dyskusyjnych stwierdzeń pojawia się w książce bez liku.
Przewodnik jest co prawda reklamowany jako „uzupełniona wersja na rok 2015”, ale doprawdy nie wypada dziś pisać, że ponadosiemdziesięcioletni Franco Biondi-Santi nie przestaje wytwarzać Brunello di Montalcino, skoro zmarł w marcu 2013. Notabene w angielskiej wersji Johnsona tę informację poprawiono, czyli po prostu wersja polska to nie jest żadna edycja 2015, tylko przekład tekstu o co najmniej rok wcześniejszego.
Generalnie jednak problemem „kieszonkowego Johnsona” jest to, co jest jego największą zaletą: zwięzłość i skrotowość. Z podsumowania każdej rzeczy w świecie wina w jednym zdaniu wychodzi mieszanka przydatnych informacji, komunałów i półprawd. Ostatecznie Pocket Wine Book nie sprawdzi się na winiarskim wyjeździe („co warto pić w Walencji?”), bo jest po prostu zbyt zdawkowy, ani w polskim sklepie z winem („co mam wybrać na dzisiejszą kolację?”), bo w zasadzie nie zawiera ocen konkretnych win. Jest taką ćwierćencyklopedią dla półamatorów, która po krótkim czasie użycia trafi nieodzownie na półkę.
Źródło książki: nadesłana do recenzji przez wydawcę.