Felieton w swoim stylu zaangażowany
Czytam opublikowaną czas temu w „La Revue du Vin de France” dyskusję zatytułowaną: „Czy należy zrezygnować ze stawiania winu punktów”? Wiadomo, że problem jest stary jak Parker, i że od paru lat wzmaga się pomruk buntu przeciwko punktowaniu butelek. Wybieram dwa tylko cytaty.
Michel Bettane:
Idea powszechnej punktacji jest idiotyzmem. Pięknym kłamstwem, które wmawia, że ta sama skala może służyć do oceniania wszystkiego, od win przemysłowych po najbardziej kapryśne wina z poszczególnych cru. Konsument, król i dureń w jednym, święcie w nie wierzy. Podobnie jak handlarz winami; perwersanci i złoczyńcy idą ręka w rękę. Więzi między oceną punktową a ceną nie da się już zerwać; również ona jest formą mentalnej perwersji, ukochanej przez większość.
Antoine Gerbelle:
Przez piętnaście lat odmawiałem notowania win. W moich artykułach i w moich przewodnikach wysuwałem na pierwszy plan moje ulubione posiadłości i moje ulubione wina. Koniec kropka. Później, wraz z coraz większym doświadczeniem degustacyjnym pojąłem, że takiemu ujęciu rzeczy brakuje precyzji i że mój komfort intelektualny krył brak zaangażowania. Nota punktowa oznacza podjęcie ryzyka ze strony krytyka; dzięki ocenom punktowym moje podejście do wina zyskało na jasności.
W słowach Gerbelle’a moją uwagę przyciąga jedno zwłaszcza słowo: zaangażowanie. Co oznacza „zaangażowany krytyk winiarski”? Ten, kto nie waha się dać najostrzejszych not wedle idei wina, której hołduje? Ten, kto nie waha się odsądzić kogoś od czci i wiary, gdy nie spełnia ideału, sprzeniewierza się doskonałości, jaką krytyk wyznacza? Czytałem niedawno w dodatku do „Decantera” tekst jednego z chińskich uznanych degustatorów, który zaatakował swoich kolegów za tolerancyjne uznawanie przez lata bordoskich win garażowych. Nazwał ich oportunistami, więcej, wspólnikami morderców, gdyż mordercami są winiarze zabijający świeży owoc celem uzyskania w jak najszybszym czasie jak najbardziej efektownych win, które przez parę miesięcy potrafią oszukiwać degustujących swym rozrosłym ciałem, lecz później okazują się zupełnie pozbawione prawdziwego smaku, prawdziwego – nikczemnie zamordowanego owocu.
Dla wychowanych za komuny słowo „zaangażowany” brzmi niebezpiecznie. Czy jednak dziś powinno nas do czegoś zobowiązywać czy nie? Czy mamy naprawdę dość wiedzy i pewności na temat własnych sądów, by czyjąś ciężką w końcu pracę obalić jednym ostrym słowem? Ale z drugiej strony: czy, powściągając emocje, kłaniając się na lewo i prawo, by nie urazić nadto nikogo, mamy powstrzymywać pióro i migać się określeniami typu „dobre w swoim stylu?”.