Dylematy importera
Podczas ostatniej degustacji win portugalskich, z której wyszedłem z pięknym dyplomem za uczestnictwo (czyżby zemsta Ewy Rybak?), za co dziękuję, przypomniała mi się rozmowa z Markiem Bieńczykiem sprzed paru lat. To było chyba podczas którejś Gali Magazynu Wino, a Marek usilnie zachęcał mnie do sprowadzenia do Polski Muntady Gauby’ego. Zapytałem wówczas; „No dobra, ale kto to kupi?” Marek po dłuższej chwili powiedział: „No… ja”. Było więc nas już dwóch, a na całej Gali znalazło by się pewnie jeszcze kilkunastu. Można powiedzieć, że wtedy właśnie uświadomiłem sobie istnienie najważniejszej chyba dla importera kategorii win a mianowicie: „wspaniałe wina, których nikt nie kupuje”.
Myślę, że każdy importer przynajmniej zetknął się z tą kategorią, a większość pewnie zawarła z nią bliższą znajomość. Co ciekawe „wspaniałe wina, których nikt nie kupuje” nie muszą być tak drogie jak Muntada, czy mówiąc inaczej w ogóle nie muszą być drogie. Oczywiście, rzadko chodzą w lidze „do trzech dych”, choć bywa i tak, jednak ich ceny zazwyczaj mieszczą się w granicach rozsądku.
„Wina, których nikt nie kupuje” są najlepszym dowodem prawdziwej pasji importera, czy też sprzedawcy, świadectwem jego misji objaśniania pięknego świata aromatów, smaków, szczepów i apelacji klientom, chęci podzielenia się swoimi odkryciami z innymi. „Wina, których nikt nie kupuje” są jednocześnie udokumentowaniem importerskiej porażki, a dokładniej upadku iluzji, wedle której importer, czy sprzedawca jest w stanie cokolwiek w zakresie gustów klientów kształtować. Im dłuższy importerski staż, tym bardziej lista „win, których nikt nie kupuje” niepokojąco się wydłuża.
W pierwszym odruchu skłonni jesteśmy obarczyć winą klientów, a ściślej rzecz biorąc niedojrzałość naszego rynku, który w zakresie win nadal jeszcze raczkuje. Tymczasem Tomek Prange-Barczyński, w ostatnim numerze Magazynu Wino, przytacza ciekawe opinie dystrybutorów win z rynku brytyjskiego, na którym, jak się okazuje, najbardziej trendy są nadal wina beczkowe, pełne, wyraziste i proste w odbiorze, chętnie z wyczuwalnym cukrem resztkowym. Maślane oaky chardonnay nadal ma się świetnie, a wina lżejsze, bardziej finezyjne, ciekawsze ale zarazem nieco trudniejsze są, jak u nas, absolutną niszą. Oczywiście nie jest tak, że „wspaniałe wina, których nikt nie kupuje” są zawsze na antypodach tego, wykpiwanego często przez krytyków, stylu. Trafiają się wśród nich również wszelkie full body, oaky etc, natomiast ta opinia, z niewątpliwie dojrzałego rynku, powinna uczyć pokory i słuchania klientów, zwłaszcza jeśli chce się ze sprzedaży win żyć.
Oczywiście, ignorowanie oczekiwań klientów, to tylko jedna z przyczyn powstawania kolekcji „win, których nikt nie kupuje”. Innym, nie mniej ważnym, a może najważniejszym elementem jest fakt, że klient często tak naprawdę wybiera nie wino ale brand. Brand szeroko rozumiany – producent, który cieszy się renomą, lub powszechnie znany region. Generalnie przez brand rozumiem wino, które kupują klienci nie będący winnymi pasjonatami, a takich jest oczywiście większość. Brand to wino, które bywa prezentem, okazją do zaimponowania, czy po prostu pierwszym wyborem. Brandem może być też kraj. W Polsce niewątpliwie brandem jest Francja, jest Hiszpania, oczywiście Włochy. Brandem za to z całą pewnością, i tu chyba narażę się paru osobom, nie jest Portugalia, nie są Węgry ani Austria. Po upadku Sofii brandem nie jest nawet tak popularna niegdyś Bułgaria. Dla większości klientów są to ciekawostki, które mogą, ale nie muszą mieć w swoich kartach menu czy piwniczkach. W znacznie większym stopniu brandem jest dla nich nowozelandzkie sauvignon lub chilijskie carmenère ale także chablis. Oczywiście inna będzie optyka imprtera specjalizujacego się w winach z konkretnego kraju, który nie jest brandem, bo po pierwsze nie ma innego wyjścia, a po drugie jego klienci są sprofilowani.
Wśród „wspaniałych win, których nikt nie kupuje” na własnej skórze przećwiczyłem paru wybitnych producentów z Franciacorty – w odróżnieniu od szampana, franciacorta nie jest i pewnie nie będzie brandem, parę win biodynamicznych, jak choćby prowansalskie Château de Roquefort, kilka wybitnych win z Langwedocji, kilka czerwonych loarskich cabernetów (franc) i sporo innych. Lista jest długa i na tyle interesująca, że zamierzam przygotować dla chętnych degustację „wspaniałych win, których nikt nie kupuje”