Dramat milionera
W październiku anonimowy kupiec z Azji wylicytował Romanée-Conti 1945 za 550 tys. dolarów. Nigdy wcześniej nikt nie zapłacił tyle za butelkę sfermentowanego moszczu. Miesiąc później pobity został kolejny rekord – w Hongkongu łupem kolekcjonera padło najdroższe porto w historii – Niepoort Garrafeira Port 1863, sprzedane za 127 tys. dolarów. Mimo że wydanie na wino równowartości mieszkania, a nawet domu w Warszawie, może szokować, należy przyjąć, że te ceny są dopiero początkiem ciągu galaktycznych transakcji, o jakich usłyszymy w przyszłości. Przebicie bariery miliona dolarów za butelkę nie wydaje się dziś odległą perspektywą.
Rynek drogich win od lat upodabnia się do rynku dzieł sztuki, na którym kolekcjonerzy dawno zostali wyparci przez inwestorów. Nie idzie już o to, by zawiesić sobie Vermeera w jadalni ani wypić DRC na pięćdziesiątą rocznicę ślubu, ale by kupiony obraz lub wino sprzedać za kilka lat ze 100-procentowym przebiciem (to, że wspomniane butelki niedługo pojawią się na kolejnych aukcjach, jest więcej niż pewne). Z czysto biznesowego punktu widzenia takie kalkulacje są naturalne. W ich wyniku zanika jednak fundamentalna relacja między winem a właścicielem, która wyraża się w przyjemności natychmiastowej (wypicie) lub odłożonej w czasie (starzenie). Jak mówi Russell Crowe w Czerwonej obsesji: „wina stały się zbyt drogie, by je pić”.
Zaloguj się
Zaprenumeruj już teraz!
i zyskaj dostęp do treści online, zniżki na imprezy oraz szkolenia winiarskie!