Charly Foucault (1947–2015)
30 grudnia wieku lat 70 Jean-Louis Foucault, zwany przez wszystkich Charly, jedna z największych postaci francuskiego winiarstwa. Wraz z bratem Bernardem, zwanym Nady, prowadził po ojcu i dziadku najsłynniejszą loarską posiadłość – Clos Rougeard. Był jednym z prekursorów uprawy ekologicznej; jego przodkowie nigdy nie stosowali zresztą środków chemicznych. Charly zajmował się winifikacją, brat sprawami handlowymi. Wina Charly’ego znane były już od lat 80. Jego najsłynniejsze wino – Saumur-Champigny AOC Le Bourg wygrywało w degustacjach w ciemno z Pétrusem czy z lewobrzeżnymi gigantami Bordeaux. Szukałem butelki tego wina przez długie lata; nie widziałem jej w żadnym sklepie francuskim; tylko raz trafiłem na nią w Hiszpanii, w miejscowości Santender, i to w świetnej scenie 100€, ale tamtego wieczora wypiłem za dużo Riojy i nie umiałem wyzwolić wyobraźni ani portfela.
Le Bourg to dzisiaj wino-legenda, jego cena zbliża się powoli do 200€. Pochodzi z wybitnej parceli w Saumur-Champigny i wymaga wielu lat leżakowania. Jest w nim dużo nowej beczki, od roku 2005 dąb używany przez Charly’ego suszył się 5 lat (wcześniej 3), co obniżyło doznania beczkowe w młodości – ale i tak tego wina nie wolno za młodu otwierać.
Drugim, licząc od góry, winem Clos Rougeard jest Les Poyeux; w latach 90. było jeszcze dość dostępne; otwierałem je po dziesięciu latach, nieco beztrosko, dla ludzi, że tak powiem, z ulicy; było nadzwyczajne. Jeśli czyta te słowa Michał Paweł, przypomnę mu, że nasza przyjaźń zaczęła się od tej butelki.
W bardzo niewielkich ilościach Charly produkował też wino białe z parceli Brézé; to jedno z największych chenin blanc w dziejach. Zupełnie niemożliwym do dostania jest jego słodkie Coteaux de Saumur (zwłaszcza 1990, 100% botrytis), jedno z tych win Francji pozabordoskiej i pozaburgundzkiej, które tworzą francuski Panteon winiarski.
No i tyle. Nigdy Charliego nie spotkałem, ale nieraz myślałem o jego winach i w dziwny sposób był mi bliski – tak jak pisarz, w którego książkach zaczytujemy się do tego stopnia, że wydaje się mieszkać gdzieś za ścianą albo spać gdzieś za tomami w naszej bibliotece.