Bodegas Arráez Mala Vida Tinto 2015
Od 30 lat konsumpcja wina w Hiszpanii leci na łeb, na szyję. Miniony rok był pierwszym od dekad, w którym ten trend udało się zatrzymać, ale nie zmienia to faktu, że statystyczny Hiszpan wypija rocznie połowę tego, co jego sąsiad z Portugalii. Dlaczego tak się dzieje? Między innymi dlatego, że młodzi Hiszpanie wybierają piwo, whisky albo po prostu colę. Wino kojarzy im się z pokoleniem rodziców i dziadków. Mają w tym zresztą trochę racji – 53% konsumpcji wina w Hiszpanii przypada na osoby po pięćdziesiątce. Sęk w tym, że jeśli młodzi nie piją, bo piją starzy, to koło się zamyka.
Nie ma się co dziwić, że niektórzy hiszpańscy producenci robią, co mogą, by z tej równi pochyłej czmychnąć, i trafić w gusta pokolenia millennialsów. Spore zasługi na tym polu ma rodzinna firma Bodegas Arráez z La Font de la Figuera (region Walencja), która kilka lat temu postanowiła gruntownie odmłodzić swój wizerunek. Zasada była prosta: młodzi nie znoszą nudy, snobizmu i zakłamania, dajmy im zatem to, co lubią, czyli prostotę, szczerość i fun. Wyszła z tego mocno nieformalna komunikacja, imprezowy look pracowników, którzy sami nazywają się „kanaliami”, i przechwałki, że większość z nich jest przed trzydziestką.
W trakcie niedawnego wyjazdu do Walencji miałem okazję wziąć udział w degustacji prowadzonej przez Pedro Calabuiga, menadżera eksportu Bodegas Arráez. Degustacji o tyle nietypowej, że złożonej z jednego zaledwie wina. Pedro ubrany był przy tym w trampki, czapkę z daszkiem i t-shirt z charakterystyczną grafiką i napisem „Mala Vida” (niegrzeczne życie). Jakby tego było, gadżetem, jaki z radością wręczył dziennikarzom, była… prezerwatywa, także „obrandowana” w ten sam sposób. Mala Vida, jak się okazuje, jest nie tylko nazwą flagowego wina producenta, ale też jego głównym mottem i motorem komunikacji, za którym stoi przekonanie, że good life to ściema dobra dla wapniaków sączących wino w ogrodzie.
Wydawałoby się, że zawartość butelki też powinna być „niegrzeczna”, ale nic z tych rzeczy. Nie znajdziemy tu żadnego śladu freakowej winifikacji, ani zapomnianych endemicznych szczepów, które poprzednie pokolenia wstydliwie zastępowały cabernet sauvignon. Dostajemy za to dobrze zrobiony, nieskomplikowany kupaż monastrell, tempranillo, syrah i tegoż cabernet sauvignon, dojrzewający osiem miesięcy w beczkach francuskich i amerykańskich, nuty wiśni, jagód, akcent balsamiczny, cynamon, słodki owoc w ustach i sporo tanin. Całość wypada zupełnie nieźle, ale cokolwiek technicznie. Na Instagramie będzie hitem, w realu dostaje ♥♥♥.
Wino dostępne jest w sieci Piotr i Paweł w uczciwej jak na te emocje cenie 32,99 zł.
Źródło wina: degustowane w czasie podróży zorganizowanej przez Ambasadę Hiszpanii.