Backhouse Cabernet Sauvignon 2011
Cecchetti Wine Company Backhouse Cabernet Sauvignon 2011
Czy Wy nie macie dość tej zimy? Czapek, kalesonów, szarzyzny, śniegowej brei i wiecznego problemu z miejscem do parkowania w zaspach? Bo ja mam. Chętnie przeniosłabym się, dajmy na to, do takiej Kalifornii, do słońca, do plaż, do winnic, do kolorowych balonów. Przez te niekończącą się zimę z rozczuleniem wracam do naszej redakcyjnej degustacji kalifornijskich win, gdzie większość czerwonych miała wyraźną skłonność do aromatów ciepłych, przegotowanych owoców, tak jakby wołała: za gorąco nam w tej Kalifornii, za gorąco!
Tamtego dnia, na tle wielu wysmażonych, uprażonych cabernetów wyróżniał się Backhouse Cabernet Sauvignon 2011 (trochę pisał już o nim Kuba Małecki). Ten książkowy, porzeczkowo-paprykowy cab, z lekko gorzkawą końcówką wybija się na czoło stawki przede wszystkim z powodu braku tych przegotowanych zapachów. W zamian dostajemy czyste, niezbyt ciężkie, lekko perfumowane wino o przejrzystej materii i przejrzystych aromatach. Nie należy tego caberneta latami trzymać w piwnicy, chuchajcie na niego i dmuchać. Należy je wypić już teraz albo całkiem niedługo ale na pewno ze smakiem. (43 zł).
Do dyspozycji mamy też Backhouse Chardonnay 2010 (43,70 zł), jedno z najlepszych kalifornijskich chardonnay w tej cenie dostępnych na naszym rynku. Brzoskwiniowo-ananasowe, pociągnięte nieco cukrem resztkowym wino nie jest wielkie, ale też do tego tytułu zupełnie nie pretenduje, nie ma w nim cienia karykatury. Pijąc je miałam wrażenie, że honor wypacykowanych, natapirowanych, wyperfumowanych, nowoświatowych chardonnay został wreszcie uratowany.
Oba te wina z Sonomy to dobry start jeśli wybieracie się w winiarską podróż po Kalifornii. Do Polski sprowadza je Robert Mielżyński, w ofercie znajduje się także chwilowo wyprzedane Backhouse Pinot Noir 2010 (43,70), którego nie próbowałam. Źródło wina: udostępnione do degustacji przez importera.