Quo vadis Chianti?
Co to takiego – Chianti? Niby wszyscy wiedzą. Wino włoskie. Jedna z najbardziej znanych nazw w winiarskim słowniku. Ze znajomością szczegółów jest co prawda gorzej – każdy winoman spotkał się z pytaniem o „czjanti” albo o „białe Chianti” – ale teoretycznie powinno to być jedno z niewielu światowych win, które pił praktycznie każdy. Zwłaszcza że w dzisiejszych czasach można je kupić w dyskoncie już za 12 zł.
Lecz jakie konkretnie jest to wino? Tu zaczynają się schody. Wiadomo że czerwone i że z Toskanii. Zamajaczy gdzieś z tyłu głowy, że ze szczepu Sangiovese. (Ale możliwe są domieszki nawet do 30% innych szczepów). A smak? Pewnie większość odpowie, że to mocno zbudowane wino o wyraźnych garbnikach i mocnej kwasowości, do długiego starzenia i do mocnych dań takich jak gulasz z dzika. Takie przecież są najlepsze Chianti Classico typu Castell’in Villa, Fèlsina czy Castello di Ama, o których marzą winomani.
Nic bardziej mylnego. Chianti to stołowy cienkusz, którego w słabym świetle ciężko odróżnić od wina różowego. Albo beczkowy potwór smakują jak Ribera del Duero. Albo wino garbnikowe jak diabli, które trzeba trzymać 10 lat w piwnicy, zanim będzie się nadawało do picia. Chianti to może być wszystko (poza sakramentalnym „białym czjanti”). A to dlatego, że sama apelacja DOCG Chianti obejmuje 10 tys. hektarów i aż 110 mln butelek (to mniej więcej tyle, ile wypijamy w Polsce wina przez cały rok). Klasyczne Chianti Classico produkowane w trzech miasteczkach przez parę arystokratycznych rodzin to dziś kropelka w oceanie Chianti. Za ten bezsens odpowiedzialny jest Mussolini, który w latach 1930. rozszerzył apelację na niemal całą Toskanię, od Pizy aż po Sienę. T tak jakby Chablis można było robić w całej Burgundii. Do apelacji DOCG Chianti można nawet zdeklasować całą produkcję… Brunello di Montalcino.
We Florencji zdegustowałem 70 Chianti DOCG (nie Chianti Classico). Od Sasa do lasa. Spółdzielnia z Certaldo czy firma Fratelli Bellini polewały na przykład bladorubinowe wino bez ciała o zapachu tulipana. Po odpowiednim schłodzeniu, podane w szklankach, będzie całkiem smaczne. (To drugie sprzedawało dawniej ś.p. Winarium za rewelacyjne 17 zł, ma się pojawić ponownie w ofercie Vinifery / 6win). Według Fattoria Le Sorgenti (w Polsce bywa dostępne w Winogronie) czy Badia di Morrona (36 zł, Cuda Toskanii) Chianti to wino o średnim ciele, aromatyczne, wiśniowo-garbnikowe, bez beczki, idealny towarzysz do stołu, chociaż sam w sobie trochę cierpki, jeśli chodzi o polskie upodobania.
Ferdinando Guicciardini czy Fattoria Lavacchio (importer: Salute) ładują z kolei swoje Chianti do beczek i piszą na etykiecie: Riserva. Te wina mają masę i garbnik takie jak czołowe Chianti Classico, choć są bardziej rustykalne. Bez gulaszu z dzika ani rusz. Słowem, Chianti do wyboru do koloru. Tylko że kupując butelkę, nie zawsze wiadomo, co będzie w środku. Sparzyliście się kiedyś na Chianti?
Do Toskanii podróżuję na zaproszenie Consorzio del Vino Chianti, Vernaccia di San Gimignano i Brunello di Montalcino.