Cesanese z tarczą
Naszym problemem jest to, że nigdy nie dotarli do nas Rzymianie – stwierdził mój znakomity kolega-akademik B., prowadząc egzegezę naszego buraczano-przaśnego tu i teraz. Czyli gdyby zamiast dać się wyżynać w teutońskich borach, legioniści wybrali bardziej wschodnią destynację i włóczyli się po naszych prasłowiańskich puszczach, dziś mielibyśmy inną kulturę. Kulturalniejszą. Także – to już dopowiadam ja – kulturę wina. Bo miecze legionistów niosły nie tylko prawo, ale także winorośl.
Ta myśl towarzyszyła mi podczas podróży do serca rzymskiej cywilizacja, Lacjum – regionu znajdującego się na obrzeżach współczesnego winiarstwa włoskiego. Tutaj, w okręgu Ciociaria, od 2008 wprowadzono pierwszą w Lacjum apelację DOCG, najbardziej prestiżowe w kraju oznaczenie gwarantowanego pochodzenia win. Objęto nią wina z lokalnego szczepu Cesanese d’Affile, który czasy rzymskie, jak twierdzą niektórzy, pamięta osobiście. Pełna nazwa apelacji brzmi zaś Cesanese del Piglio DOCG.
Zmierzałem więc na anteprimę Cesanese del Piglio, a wokół mnie były znaki. Anagni, miejscowość, w którym się odbywała, okazało się partnerskim miastem Gniezna. Plac ratuszowy – a degustowaliśmy w ratuszu – nosi tymczasem imię Jana Pawła II. Jak tu nie myśleć o meandrach historii?
Ale, jak mawiali Rzymianie, do rzeczy. Piliśmy 35 win, po części próbek beczkowych, z umiarkowanie ciepłego rocznika 2010 (Cesanese del Piglio w wersji podstawowej i Superiore) oraz cieplejszego 2009 (Riservę). Piliśmy i oblicza nam kraśniały.
Cesanese daje wina surowe, raczej prostolinijne. Czasem lapidarne jak pamiętniki Cezara, czasem dosadne jak żart legionisty. Wstrzemięźliwe aromatycznie, nie wdzięczą się bukietami zapachów, wymagają skupienia. W ustach dominującą cechą jest wyrazista kwasowość, zwykle także dość zadziorne taniny. W ogóle nie są to wina łatwe w opisie, prowokujące do efektownych metafor czy skrupulatnego identyfikowania, jeden po drugim, smaków i aromatów. Mają w sobie jakąś pierwotną winność, pewną właściwość – w tym sensie, że wydają się właściwe, właściwe także własnej, lokalnej kuchni, również niezbyt wyrafinowanej: gnocchi z boczkiem czy wieprzowina, której je się tutaj dużo.
Szczególnie atrakcyjnie wypadły wina od Giovanniego Terenziego – podstawowa Velobra 2010 z ciekawymi nutami lubczykowymi, niesłychanie wprost pijalna, oraz Superiore Colle Forma 2009, chłodne, znów ziołowe wino, niezwykle zbalansowane, o dużej kulturze. Warto też szukać win od producenta o wdzięcznej nazwie Emme – ich Superiore Casal Cervino 2010 było najchętniej chyba pitym winem degustacji i okolic – oraz z Agricola Mario Macciocca, którego Superiore 2010 Elvira podbiło moje serce mrocznym, pełnym napięcia klimatem i pełną budową.
Degustacji towarzyszyła dość barokowa oprawa – mnóstwo włoskich oficjeli i lokalnych polityków, którzy zdawali się robić wszystko, by samemu zapunktować, wino spychając na drugi plan. Wiele autentycznie zatroskanych osób pytało jednak: czy Cesanese del Piglio ma potencjał, by zaistnieć na świecie? Moim skromnym zdaniem, owszem. Z jednej strony, przez głębię i rustykalny charakter spodobać może się miłośnikom sangiovese, z drugiej, dzięki wyrazistej kwasowości i czereśniowym, owocowym akcentom stanowić może dobrą alternatywę dla konsumpcyjnych pewniaków w rodzaju Valpolicelii lub Bardolino. Pytanie brzmi, czy winiarzom i oficjelom z Cesanese uda się znaleźć sposób na zaistnienie na zapchanym międzynarodowym rynku. Jeśli tak, jestem pewien, że silniejsza reprezentacja Rzymian, pomimo sporego opóźnienia, w końcu dotrze do Polski.
Do Lacjum podróżowałem na zaproszenie i koszt miejscowych winiarzy.