Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

300 lat Chianti

Komentarze

Chianti obchodzi urodziny – dokładnie 300 lat temu, 24 września 1716, wielki książę Toskanii Kosma III Medyceusz wydał edykt, w którym określił obszar produkcji czterech win – Pomino, Valdarno di Sopra, Carmignano i Chianti. Dwa pierwsze wypadły już z pierwszej ligi win włoskich, o trzecim pamiętają tylko koneserzy, natomiast Chianti to najbardziej dziś znana na świecie marka włoskiego wina. W Polsce też – nawet jeśli niektórzy nasi konsumenci wciąż proszą o „białe czjanti”.

Wszystkiego najlepszego, kogucie!
Wszystkiego najlepszego, kogucie!

Chianti dostało więc swoją apelację 19 lat przed Tokajem i 51 lat przed Porto – dziś uważa się ten moment za ustanowienie pierwszych apelacji kontrolowanego pochodzenia w Europie. Dalsze dzieje Chianti były jednak ponure – już Kosma III samowolnie rozszerzył strefę produkcji tego wina o gminę Greve, która historycznie nie należy do „Ligi Chianti” – na wpół autonomicznego regionu w ramach Republiki Florenckiej (historycznie obejmowała ona jedynie grody Castellina, Gaiole i Radda). Lecz bez mała śmiertelny cios przyszedł w 1932, gdy faszystowska administracja rzuciła chłopskim masom kiełbasę wyborczą – sprezentowała prawo do nazwy „Chianti” winiarzom na obszarach, które z Chianti nie miały nigdy nic wspólnego. Jedną ustawą obszar apelacji poszerzono 5-krotnie. Producentom „prawdziwego” Chianti na pocieszenie dano ochłap – specjalną podstrefę Chianti Classico. Dzisiaj więc świętujemy 300-lecie wina Chianti Classico, które powstaje w rejonie Chianti, gdzie nie wolno za to robić wina Chianti DOCG – to powstaje z kolei poza rejonem Chianti… Takie coś mogli wymyślić tylko Włosi.

Tę zagmatwaną historię i aktualną (w 2009 roku) sytuację Chianti Classico analizowałem w długim tekście, opublikowanym ongiś na łamach Magazynu Wino (wklejam go poniżej). Przypomniałem go sobie w jubileuszową sobotę, otwierając zarazem butelkę Chianti Classico – Monteraponi 2010 (na razie niedostępne w Polsce, choć ma się to zmienić).

Monteraponi Chianti Classico 2010

Zapowiadane w 2009 roku zmiany sprawdziły się w 100%. W Chianti Classico zaszły duże zmiany – prężnie działa miejscowe Consorzio, które od 2012 ma znacząco wzmocnioną legitymację, wprowadzono kategorię Gran Selezione dla najlepszych win, apelacja dynamicznie się promuje. Lecz to jest tło, a najważniejsza jest prawdziwa zmiana stylistyczna. Ciężkie atramentowe beczkowce z dużą dolewką Caberneta i Merlota wciąż istnieją na rynku, ale z pierwszych stron gazet, blogów i Vivino zostały wyparte przez wina oparte na 100% Sangiovese, ciepłej rubinowej barwy, przejrzyste, soczyste, mocno kwasowe i superpijalne. „Smak krwi i ziemi, słodko-gorzki; lekkość spaceru w księżycowej poświacie”, która 7 lat temu była postulatem i marzeniem, dzisiaj jest obecna w kieliszku, gdy pijecie takie wina jak Isole e Olena, Castell’in Villa, Paneretta, Coltibuono, Lamole di Lamole, Bibbiano (o którym pisałem tu, a który niedawno zachwycił na kolacji organizowanej przez importera Wineonline) czy Monteraponi, którym raczę się pisząc te słowa. Po 300 latach powróciliśmy do punktu wyjścia i możemy wyruszać dalej, ku świetlanej przyszłości. Wszystkiego najlepszego, drogie Chianti, moje ulubione wino!

***************

Myśląc o Chianti trzeba pamiętać o dwóch rzeczach. Że pomimo 1000-letniej historii jest to 20-letni osesek. I że o mały włos nie został zamordowany w zarodku.

Każdy artykuł przekrojowy o regionie winiarskim rozpoczyna się od „rysu historycznego”, lecz nigdy nie jest to tak uzasadnione, jak w przypadku Chianti. Najwcześniejsza wzmianka o samej nazwie okręgu (in Kiantis) pojawia się w dokumencie kościelnym z 1100 roku, lecz pierwsze wino z pewnością powstało tu parę tysięcy lat wcześniej. Było wszak ulubionym napojem tajemniczych Etrusków (których dziedzictwo żyje między innymi w toponimach: Rancia, Olena, Rúfina), a następnie Rzymian. Romanizacja „barbarzyńskich” Longobardów i Franków polegała w dużej mierze na zaszczepieniu w nich upodobania do „kulturalnego napoju”. Wielkie rody germańskie – Ricasoli, Frescobaldi, Antinori – dzięki przymierzu z cesarzami i własnym talentom gospodarskim utrwaliły swą władzę na tym terenie i w swych ogromnych latyfundiach sadziły lub rozszerzały istniejące winnice. Pierwsze nasadzenia w Badia di Coltibuono udokumentowane są w 1058 r.; Ricasoli produkują wino nieprzerwanie od 1141 roku, Frescobaldi – od 1308 r. i nie są to czcze przechwałki (ich archiwa produkcyjne od tej pory nie pomijają ani jednego roku!).

Średniowieczne i renesansowe Kianti było zatem winem produkowanym przy wielkich arystokratycznych châteaux na wulkanicznych wzgórzach wokół grodów Radda, Castellina i Gajole, tworzących wówczas tzw. Ligę Chianti – półniezależne państewko stanowiące w istocie południowe rubieże Republiki Florenckiej (później – Wielkiego Księstwa Toskanii), choć bliżej stąd do Sieny (tradycyjnym winem wielkich rodów sieneńskich pozostawało Vino Nobile i Montalcino). Jakie było to ówczesne Chianti? Z tym jest największy problem. Wedle niektórych badaczy już wówczas przeważało tu sangiovese, lecz wiele wskazuje też na to, że dominowały wina w kolorze białym. W winnicach przemieszane były różne szczepy, a styl win mógł się znacząco różnić między jedną faktorią a drugą. Wina eksportowano w beczkach do Florencji i Rzymu, lecz nie były przeznaczone do długiego starzenia.

Ku apelacji
Ich sława musiała jednak stopniowo się umacniać, gdyż na początku XVIII wieku duża liczba podróbek wymusiła regulacyjne działania rządzących wówczas Toskanią Medyceuszy. Wielki Książę Kosma III wydał w 1716 r. protoapelacyjny dekret ustalający granice „apelacji” Chianti (obok wymienionych już trzech grodów Radda, Castellina i Gajole doszły wówczas północne winnice w Greve). Kolejny monarcha Piotr Leopold Habsburg zapisał się w dziejach Toskanii jako jej najświatlejszy władca. Z jego inicjatywy uzdatniono pod uprawę ogromne połacie lasów i bagien, zliberalizowano handel i obniżono cła, a winnice rozwinęły się dzięki systemowi dzierżawczemu zwanemu mezzadria (chłopi opłacali panu czynsz połową uzyskanych plonów). Reformy Leopolda doprowadziły do rozkwitu przedsiębiorczości i ogromnego rozwoju winnic. Chianti wkroczyło w XIX wiek jako rolnicza potęga.
Stulecie to przyniosło wielkie klęski filoksery i mączniaka, lecz także okres bardzo dobrej koniunktury, zwłaszcza po zjednoczeniu Włoch, gdy Florencja była krótko stolicą państwa. Rozwój rynku miejskiego we Florencji, Livorno czy Grosseto pobudzał popyt na wino, pojawiła się presja produkcyjna. Kupażowanie, fałszowanie win było na początku dziennym. Ochrona marki Chianti wymagała dalszej regulacji i racjonalizacji. Punktem węzłowym stała się opublikowana w 1872 r. broszura Bettino Ricasolego (drugiego premiera zjednoczonych Włoch i zasłużonego reformatora), w której sformułował on zasady produkcji czerwonego wina chianti. Wbrew silnym skłonnościom do faworyzowania szczepu canaiolo Ricasoli zalecił, by chianti składało się w większości z sangiovese z małą domieszką canaiolo. Przy winach do natychmiastowej konsumpcji (w ciągu roku od zbiorów, nieraz wręcz vivace – lekko musujących) dopuszczał dodatek zmiękczającej sangiovese białej malvasii. Przy produkcji mocniejszych win, dla zwiększenia ekstraktu (wynikająca z dużej wydajności wodnistość były ówczesną plagą) zalecał przeprowadzenie wtórnej fermentacji świeżego wina na pewnej porcji podsuszanych gron. Zabieg znany nam dziś jako ripasso w tradycji toskańskiej określa się jako governo lub rigoverno; utrzymał się do drugiej połowy XX wieku (a dziś niekiedy wraca do łask).
Wiek XX w dużej części zaprzepaścił osiągnięcia poprzedniego stulecia. Znaczenie wielkich rodów arystokratycznych słabło, ich majątki stopniowo wyprzedawano. Nowi producenci i hurtownicy zainteresowani byli – z wyjątkami – rynkiem najtańszych win. Czasy faszyzmu przyniosły przymusowe uwłaszczanie chłopów; pozbawieni możliwości samodzielnej produkcji, zrzeszali się w spółdzielnie, które nie miały tu jednak wielkich sukcesów. Furtką otwartą przez Ricasolego dla tradycyjnej na tym terytorium białej malvasii zaczęto wpuszczać mierny, niearomatyczny, ogromnie plenny trebbiano – po wojnie w niektórych winach było go aż 30%. Lecz największa pauperyzacja dotknęła samo sangiovese: tradycyjne klony, szlachetne, niskowydajne, jęto na masową skalę zastępować rodzącymi kilkanaście kilo z krzaka pododmianami z Romanii. Chianti w latach 1950. miało problemy z przekroczeniem 10% alkoholu; różową barwę maskowano, dolewając win z Apulii i Sycylii.
Cios zadano także apelacji Chianti. Ustanawiając w 1932 r. apelację kontrolowanego pochodzenia, administracja faszystowska lekką ręką rozszerzyła granice apelacyjne tak, że objęły niemal pół Toskanii, od okolic Pizy niedaleko wybrzeża tyrreńskiego po ziemie na drugim brzegu Arna pod Arezzo. Na osłodę stworzono strefę Chianti Classico, w zamyśle obejmującą serce historycznego okręgu, lecz i ją z trzech dotychczasowych gmin powiększono od bram Florencji na północy do samej Sieny na południu. Z historycznego 1,5 tys. ha zrobiło się 7,5 tys. Tak wytyczone granice apelacji utrzymały się do dziś.

Upadek starego świata
Działania te przygotowały grunt pod społeczno-gospodarcze trzęsienie ziemi, które spotkało Italię po wojnie. Kilkusetletnia tradycja mezzadrii runęła jak domek z kart wraz z masowym exodusem ludności wiejskiej do miast. Ogromne połacie regionu niemal całkowicie opustoszały. W należących do wielkich właścicieli faktoriach, gdzie dawniej kilkanaście chłopskich rodzin uprawiało mieszaną uprawę i produkowało wszystko od pszenicy po oliwę, kurczaki i drewno, teraz nie miał już kto pracować. Był to wstrząs społeczny. Istniejąca przez tysiąc lat struktura produkcji, obyczaje, bogata chłopska kultura, krajobraz toskańskiej wsi, który pozostał niezmienny od XIV wieku, gdy Lorenzetti malował Dobre i złe rządy – to wszystko zniknęło w ciągu paru lat.
Latyfundyści musieli rozprzedać swe włości: rodzina Ricasoli z kilkunastu dużych zamków, jak Meleto, Montegrossi, San Polo, Tornano, Vertine, zachowała dwa – Brolio i Cacchiano. Posiadłości kupowali przedsiębiorcy, bankierzy, prawnicy, często spoza Toskanii; to niektórym z nich Chianti zawdzięcza późniejszą rewolucję jakościową na przełomie lat 1970. i 80. Na razie jednak – jesteśmy ok. 1965 r. – mieszane uprawy charakterystyczne dla mezzadrii trzeba było jak najszybciej odnowić z myślą o specjalistycznej, zmechanizowanej uprawie. Winorośl sadzono więc w szerokim rozstawie, a wśród sadzonek znalazły się najbardziej wydajne i odporne klony sangiovese, spolegliwy trebbiano, niekiedy także odmiany francuskie – na razie „eksperymentalnie”. Priorytetem nie była wysoka jakość win, lecz czas i szybki zwrot inwestycji. Dynamiczny rozwój włoskich restauracji za granicą – zwłaszcza w Niemczech i USA, najważniejszych dla italskiego wina rynkach – i nienasycony apetyt włoskich traktierni zrobiły resztę. Lata 1970. należały do chianti fiasco – taniutkiego, nieledwie stołowego wina rozlewanego do charakterystycznych półtoralitrowych gąsiorów oplatanych słomą. Wraz z Gavi, Soave i Barberą Chianti stworzyło drobnomieszczański kwartecik, który na lata opanował rozgrywki w drugiej lidze.
Pojawiały się jednak jaskółki nowej wiosny. Włoskie winiarstwo otwierało się na świat, zazdrośnie patrzyło na sławne wina francuskie, zwłaszcza bordoskie. Wielu nowych inwestorów miało ambicje sięgające dalej niż regionalna traktiernia. Prędko stało się dla nich jasne, że w istniejących warunkach – z winnic obsadzonych 2 tys. krzewów na hektar, z kilkunastoprocentowym udziałem gron białych – win wielkiej klasy zrobić się nie da. Zaczęto więc eksperymentować z czystym sangiovese lub z jego mieszanką z cabernet sauvignon; szczepy białe, a także poczciwy tradycyjny canaiolo poszły w odstawkę. Elementem nowego stylu stała się także fermentacja w kadziach stalowych i starzenie we francuskich baryłkach, zamiast używanych dotąd wielkich bek z dębu bałkańskiego. Tak powstały pierwsze w Chianti wina autorskie – Vigorello od San Felice (1968), Tignanello od Antinorich (1971), Le Pergole Torte od Montevertine (1977). Zdeklasowane do kategorii wina stołowego za nieprzestrzeganie wymaganego prawem apelacyjnym kupażu (czyste sangiovese nie było wówczas dozwolone) otrzymały włoską nazwę super vini da tavola, a wkrótce używaną do dziś angielską – Super Tuscans (innym pionierem supertoskanów, tyle że spoza Chianti, była wypuszczona po raz pierwszy w 1968 r. Sassicaia). Wina odniosły ogromny sukces we Włoszech i za granicą; prędko pojawiły się nowe etykiety (Fontalloro od Fèlsiny, Percarlo od San Giusto, Cepparello z Isole e Olena, Concerto od Fonterutoli, Camartina Querciabelli, Cabreo Il Borgo), ruch modernistyczny nabrał rozpędu i nic już nie miało być takie, jak dawniej.
Chianti stało się turystycznym rajem dla milionów Niemców, Skandynawów i Anglosasów, przybywających tu dla bukolicznych krajobrazów, tradycyjnej, avant la lettre slowfoodowej kuchni, no i wina. Nowe, ambitne posiadłości pojawiały się jak grzyby po deszczu. Duże połacie okręgu wciąż pozostawały cokolwiek opustoszałe, lecz pieniędzy na inwestycje – w kadzie, beczki, ale i nowe nasadzenia, tym razem najlepszych jakościowo klonów sangiovese oraz odmian francuskich – już nie brakowało. Koniec lat 1980. to już setki działających winiarni, nieodmiennie produkujących wina lepsze niż piętnaście lat wcześniej. Ten boom trwa w pewnym sensie do dziś, choć uprzywilejowana sytuacji turystyczno-ekonomiczna Chianti powoli odchodzi do historii.

Nowa jutrzenka
Przyznać trzeba, że moderna odniosła w Chianti całkowity triumf. Przedsięwzięto szeroko zakrojone badania nad klonami sangiovese, uwieńczone programem Chianti Classico 2000, dzięki któremu zreprodukowano historyczne, zaadaptowane już do poszczególnych terroirs pododmiany. Powstał zupełnie nowy typ wina – sangiovese poddane mocnej ekstrakcji i długiej maceracji jak wina bordoskie, ciemno zabarwione, skoncentrowane, mocno garbnikowe, o owocowej głębi, której winom w starym stylu niekiedy brakowało. Nauczono się stosować francuską dębinę. Mariaż nowej beczki z sangiovese jest związkiem trudnym, lecz gdy udany, potrafi dać wina nadzwyczajne. Powstała fala zmysłowych, widowiskowych win o znakomitym potencjale starzenia (najstarsze roczniki wymienionych wyżej etykiet, z pierwszej połowy lat 80., często nadal są w znakomitej formie). Na tych zmianach zyskiwały też proste chianti, lecz tu przeszkodą były skostniałe przepisy apelacji, zakazujące użycia caberneta i merlota, obowiązkowo zaś wymagające trebbiano i malvasii. Regulamin DOCG zmieniono dopiero w 1996 r., po raz pierwszy dopuszczając wina złożone w 100 proc. z sangiovese. Było już jednak za późno dla pierwszego i drugiego pokolenia supertoskanów – wiele z nich nie powróciło do apelacji, czy to dlatego, że w międzyczasie zwiększyły udział gron francuskich (Camartina), oparły się na winnicach leżących poza apelacją (Cepparello, Fontalloro), czy też właściciele raz na zawsze pokazali apelacji figę (Montevertine). Lecz w samą porę dla pokolenia trzeciego i czwartego, bo supertoskany (w znaczeniu mieszanek sangiovese z odmianami francuskimi po 50 € za butelkę) są dziś w wyraźnym odwrocie, a publiczność z chęcią wraca do klasycznego chianti.

Klasyczność jest zresztą pojęciem względnym. Starego chianti nie ma i już nie powróci, a bladorubinowe wina pachnące fiołkami i maliną, z ostrą jak brzytwa kwasowością, starzejące się dekadami, odeszły bezpowrotnie do lamusa. Nawet wśród najbardziej zorientowanych na tradycję posiadłości, jak Montevertine, Rodàno, Castell’in Villa, nie znajdziemy takiej, gdzie stosowano by wyłącznie stare botti i nie byłoby śladu francuskich szczepów. O ile w Montalcino i Montepulciano funkcjonują jeszcze ostatni Mohikanie stylu tradycyjnego (Biondi-Santi, Soldera, Contucci, Crociani), dzisiejsze gwiazdy Chianti, o których piszemy na kolejnych stronach, to bez wyjątku przedstawiciele zreformowanej moderny. Łączy ich zaawansowany terroiryzm i całkowite oddanie idei toskańskiej typowości, entuzjazm dla sangiovese, lecz w piwnicy korzystają z dobrodziejstw nowoczesnej winifikacji bordoskiej. Stoły sortujące, winifikacja alkoholowa i jabłkowo-mlekowa w kadziach stalowych (rzadziej – w otwartych drewnianych), starzenie w mieszance beczek – od nowych barriques przez używane, a także średniej wielkości 500-litrowe tonneaux, aż po tradycyjne botti, które przy flagowych etykietach stanowią wybór sporadyczny, lecz coraz częstszy przy zwykłych chianti, którym w ostatnich latach zafundowano kurację odchudzającą.

Zadania na przyszłość
Pomimo zatem tysiącletniej tradycji współczesne Chianti to właściwie nastolatek. Dziecko przełomu społecznego i rewolucji jakościowej, w dzieciństwie wysyłany do szkół we Francji i utrzymywany przez bogatych wujków z Ameryki, dziś zdaje egzamin dojrzałości. Dekadę po zmianie przepisów apelacji, gdy emocje po beczkowych i ekstrakcyjnych ekscesach zaczynają dogasać, producenci w Chianti mogą dokonać rachunku sumienia i wytyczyć kierunki rozwoju na najbliższe lata. Panuje powszechna zgoda, że udział odmian francuskich w winach z nazwą Chianti na etykiecie powinien być ograniczany do minimum; nie będzie już raczej powrotu do haseł z końca lat 90., by cabernet sauvignon, merlot, a nawet syrah i petit verdot dodawać w dozwolonych 20% (nawet 5% caberneta znacząco zmienia charakter sangiovese). Tendencją ostatnich lat jest wręcz powrót do starego dobrego canaiolo, a także reaprecjacja innych tradycyjnych odmian, w ferworze rewolucji zapomnianych – gładkiej malvasia nera, pachnącego ciliegiolo, owocowego colorino, kwiatowego mammolo, a nawet na wpół wymarłych odmian prefilokserycznych, jak foglia tonda, barsaglina i mocarny pugnitello – pojawiający się nawet tu i ówdzie w wersji solo (oczywiście nie w winach z apelacji Chianti). Coraz więcej producentów wraca wręcz do starego „koktajlu Chianti” z udziałem odmian białych i dodatkiem gron zrodzynkowanych, proponując w tym kluczu lekkie, soczyste wina do szybkiego wypicia (klasyfikowane dziś z konieczności jako IGT).

Ten powrót do szczepowej tradycji wiąże się też z nowym spojrzeniem na sangiovese. Dziś już nie próbuje się korygować jego „wad”, jak jasny, niestabilny kolor, wysoka kwasowość, zadziorne garbniki, lecz dąży się do realizacji zrównoważonych win respektujących naturalne predyspozycje szczepu. W sposób naturalny idzie za tym bardziej zniuansowane użycie beczek. Producenci w Chianti dowiedli przez lata, że nowa baryłka nie musi być z sangiovese sprzeczna, lecz wymaga ostrożności i lekkiej ręki; rośnie świadomość, że najlepszym sprzymierzeńcem winiarza jest beczka używana oraz miks beczek dużych i małych. Udział tych ostatnich będzie (ponownie) rósł w miarę, jak na pierwszy plan coraz częściej będą wysuwane finezja i mineralność. W zawodach siłowych Chianti wystartowało w połowie lat 90. i konkurencję przegrało tak w samej Toskanii (choćby z Vino Nobile), jak i – co oczywiste – na rynku międzynarodowym. Jeśli chce wrócić do panteonu wielkich win europejskich, musi uwypuklić swe cechy unikalne i niepodrabialne. Jedną z nich jest elegancja, szykowność, powietrzność bukietu, kwasowa wiśniowa soczystość w ustach, nośne jak renesansowa architektura garbniki. Z dobrze zrobionym chianti niewiele win na świecie może równać się finezją. Drugą cechą jest znak terroir. Wulkaniczne galestro i wapienne alberese przydają sangiovese świeżości, chłodu, soczystej słodyczy, marmurowych garbników. Smak krwi i ziemi, słodko-gorzki; unosząca lekkość spaceru w księżycowej poświacie, by przywołać słowa Andrew Jefforda. To są zadania dla Chianti na najbliższą dekadę.

Tekst ukazał się pierwotnie w Magazynie Wino 3/2009. Monteraponi Chianti Classico – zakup własny autora, Bibbiano – degustowałem i wieczerzałem na zaproszenie importera.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.

  • Patryk

    Jeśli dobrze rozumiem, to aby napić się prawdziwego chianti, należy szukać wśród win chianti classico?

    • Wojciech Bońkowski

      Patryk

      Prawdziwego w sensie historycznym tak.
      W sensie smakowym sytuacja jest trochę trudniejsza, bo Chianti DOCG też jest robione ze szczepu Sangiovese i często w tym samym stylu. Jednak praktycznie nigdy nie jest na tym poziomie jakości.

      • Patryk

        Wojciech Bońkowski

        Rozumiem, właśnie o tą historyczność pytałem. Dziękuję za odpowiedź.

        • Wojciech Bońkowski

          Patryk

          Jeszcze uściślę, że w sensie najściślejszym (XII–XVII wiek) „Chianti” obejmowało trzy gminy w sercu tego rejonu, czyli Gaiole, Castellinę i Raddę.
          W XVIII wieku właśnie edyktem Kosmy III strefę produkcji wina Chianti rozszerzono o Greve i Panzano, leżące na północ od ww. wymienionych.

          Natomiast dzisiejsza strefa DOCG Chianti Classico jest jeszcze znacząco poszerzona na północ (San Casciano), zachód (Tavarnelle, Barberino) i południe (Castelnuovo Berardenga).
          Czyli jeśli chciałbym Pan spróbować „prawdziwego” Chianti w sensie ortodoksyjnym, należy sięgnąć po wina z trzech centralnych gmin (np. Volpaia, Coltibuono, Montegrossi). Aczkolwiek moim zdaniem z punktu widzenia jakości wina powstające w Castelnuovo (Felsina) albo Barberino (Isole e Olena) w niczym im nie ustępują, a może nawet je przewyższają.

  • Paweł

    Bardzo miło że producenci zaczęli doceniać sangiovese. Bo po co pić włoskie bordeaux? Włochy to ogromna różnorodność regionalna i w tym tkwi kulinarna siła tego kraju. Jakiś czas temu polubiłem lekkość z Castellina di Castellare. Czy to Classico czy Riserva, wina te zachowują świeżość, owocowość i niezwykłą elegancję. Spróbować chciałbym jeszcze I Sodi di San Niccolò ale to już jak się wybiorę na małą wycieczkę, bo w Polsce kosztuje absurdalne pieniądze.

  • krilof

    Panie Redaktorze, co z tym Gran Selezione? Spotkałem się z krytycznymi głosami, że to taka wydmuszka marketingowe: wymogi jakościowe dla Selezione ponoć niewiele się różnią od tych dla Chianti Classico Riserva, a i sposób przyznawania „Gran Selezione” jest mało transparenty.

    • Wojciech Bońkowski

      krilof

      Wymogi jednak się różnią, po pierwsze dozwolone jest użycie tylko własnych winnic (Riservę można robić z gron skupowanych), po drugie starzenie jest dłuższe – min. 30 mies. przed wypuszczeniem na rynek. Po trzecie wina degustuje specjalna komisja w Consorzio; ja akurat z zarzutami braku transparentności się nie spotkałem. Krytykowany jest raczej dłuższy okres starzenia i fakt, że jako GS zostały dopuszczane dawne Riservy, czyli nie powstały żadne nowe wina najwyższej jakości, a to rzekomo chodziło.

      Winiarze na początku dość chłodno przyjęli ten projekt, w pierwszych roczników tylko ok. 30 producentów wypuściło Gran Selezione. Obecnie jest ich ok. 100 z 400 działających w Chianti Classico. Z tym że tylko niektórzy stworzyli nowe wina w swoich katalogach (Isole e Olena), w dodatku niekiedy pozycjonując je nie ponad, tylko poniżej własnej Riservy (Fèlsina). Wielu wiodących producentów nie robi GS (Querciabella, Monsanto, San Giusto).

      Myślę że jest jeszcze za wcześnie, by ocenić sukces tego projektu. Testem dla win Gran Selezione będzie 8–10 lat starzenia. Rynek dla Chianti Classico rośnie (w 2015 nawet w samych Włoszech, po raz pierwszy od lat) i to zachęci kolejnych producentów do robienia GS. Na pewno jednak istotniejszym i pilniejszym tematem jest klasyfikacja winnic i wprowadzanie nazw village i cru na etykiety.

      • krilof

        Wojciech Bońkowski

        Dość krytycznie ideę GS ocenił Walter Speller (http://www.jancisrobinson.com/articles/gran-selezione-emperors-new-clothes). Zarzuca on komisji oceniającej nie tyle brak transparentności (mój błąd), co subiektywizm i konflikt interesu (w komisji zasiadają osoby bezpośrednio związane z kilkoma producentami, np. konsultant od Antinoriego, właściciel Castello di Ama). Ma Pan oczywiście rację, że jest jeszcze za wczesniej na ocenę GS. Jestem jednak bardzo ciekawy w jakim stylu (jeśli jakimkolwiek wspólnym) będą wina oznaczone jako GS. Czy pił Pan może już GS od Isole e Olena? To takie Cepparello na sterydach? Czy może po prostu Cepparello bis z dopiskiem Chianti Classico? A Felisna GS? Bardziej Rancia czy Fontalloro? A może ani jedno ani drugie? Pozdrawiam!

        PS. Jak bardzo prawdopodobna jest klasyfikacja winnic w Chianti? Trawają jakieś prace nad tym w Consorzio?

        • Wojciech Bońkowski

          krilof

          Artykuł Spellera – bardzo ciekawy i reprezentatywny dla ówczesnych opinii o GS – pochodzi wszakże sprzed 2,5 roku. Myślę że teraz Speller napisałby inny tekst. Na pewno już stracił na nośności zarzut, że jako GS butelkowane są wina funkcjonujące wcześniej jako Riserva – tak było w okresie przejściowym, a teraz jednak te zupełnie nowe cuvées zaczynają się pojawiając.

          Co do subiektywizmu ocen, o ile wiem komisja degustacyjna liczy teraz więcej niż 3 osoby i degustuje w ciemno. W ostatniej serii wygrało ponoć Bibbiano Vigna del Capannino, z którym nie mają nic wspólnego Cotarella i Bernabei i które w dodatku trudno uznać za wino w ich stylu enologiczny. Tutaj też myślę, że w ciągu paru lat procedura selekcji przez degustację – notabene godna pochwały – zostanie udoskonalona.

          Piłem tej wiosny większość butelkowanych obecnie GS. Isole e Olena GS to tylko 1800 butelek. Wino powstało trochę przypadkowo na sympozjum Masters of Wine we Florencji w 2013. De Marchi faktycznie wybrał najlepsze beczki Cepparello, ale wino zawiera 8% Syrah i jest o wiele dłużej starzone w butelce, w tej chwili na rynku (w koszmarnej cenie – 200–250€) jest rocznik 2006 i wchodzi 2010.

          W Fèlsinie na GS przeznaczono osobną winnicę, która do tej pory trafiało do Chianti Classico Riserva – zwie się Colonia. Wino jest znakomite, aczkolwiek konsternację wywołuje pozycjonowanie go poniżej Riserva Rancia i Fontalloro, bo przecież idea Gran Selezione jest dokładnie odwrotna. No ale trudno się dziwić, Rancia na swoją markę pracuje od 33 lat, a do GS wszyscy, jak widać, podchodzą na razie jak do żaby. Generalnie wszyscy winiarze z którymi rozmawiałem mówią to samo: „byłem przeciw [o tyle dziwne, że ktoś jednak to przegłosował – przypis WB], ale skoro to już istnieje, to staram się zaproponować w tej kategorii sensowne wino i zobaczymy”.

          W sprawie winnic – nie tylko klasyfikacja w sensie hierarchii, ale katalog (zonazione) ma być omawiany na najbliższym posiedzeniu Consorzio. Aczkolwiek słyszałem taką informację już wiele razy przez poprzednimi posiedzeniami.

          • krilof

            Wojciech Bońkowski

            Dziękuję za odpowiedź! Widziałem te ceny za Isole e Olena GS…. cóż, zostanę przy podstawowym Chianti i – od wielkiego dzwonu – przy Cepparello ;)