Bal wampirów, czyli Bordeaux z Bieńczykiem
W końcu do tego doszło! I Zlot Blogerów miał miejsce 8 marca 2014 w Le Reginie. Od tego momentu nic już nie będzie takie samo. Zwłaszcza dla tych, którzy w trakcie zlotu uczestniczyli razem ze mną w degustacji win bordoskich prowadzonej przez polskiego Shatterhanda o wielu twarzach, kronikarza wina, który spieszyć się nie lubi – Marka Bieńczyka.
Co to była za degustacja! Kiedy musiałam wybrać między Włochami, Burgundią a Bordeaux nie wahałam się ani chwili. Hasło: Château Palmer podziałało na mnie jak „Konstantynopol” w „Klątwie Skorpiona” – nie było już odwrotu. Do tego dwie godziny z Markiem Bieńczykiem i dobra zabawa gwarantowana!
Faktycznie, Marek okazał się prowadzącym o lekkim słowie (przekręcając wyrażenie „lekkie pióro” – mam nadzieję, że pisarz wybaczy). Opisy win przeplatał wyczerpującymi opisami posiadłości oraz anegdotami i prywatnymi opowieściami. Czas płynął niepostrzeżenie, my zasłuchani… Po godzinie byliśmy dopiero przy czwartym winie, a do degustacji mieliśmy ich dwanaście! Ale komu się tych win próbować śpieszyło, kiedy Marek mówił, to nektar z ust jego spijaliśmy, a nie z kieliszków.
Niektórzy uczestnicy degustacji przyszli na nią licząc, że wreszcie do win bordoskich się przekonają. Jak bardzo rozumiem ich motywację! O bordoskich winach słyszy się, że to najlepsze wina świata, a potem idzie do supermarketu, kupuje i zastanawia, o co chodzi z tym kwasem. Przeciętny Polak słyszał przecież nazwę Bordeaux, ale nic o pierwszym, drugim czy piątym grand cru classé nie wie, o Pauillac czy Saint-Julien nie wspominając. „Bordeaux to Bordeaux” – myśli sobie Kowalski i kupując sikacza za 30 zł spodziewa się inwestycji na lata i trzęsienia ziemi.
Degustacja miała pokazać nam, że również w prostej kategorii Bordeaux Supérieur czy w niedrogich etykietach z konkretnych gmin można znaleźć godnych reprezentantów bordoskiego kunsztu. Przy okazji miała dać szansę spróbowania i największych etykiet, tych, o których winiarscy blogerzy marzą po nocach. A przynajmniej powinni.
Niestety, pierwsze osiem pozycji było drogą przez mękę z małymi przystankami. Na szczęście, na końcu tej drogi świecił Château Palmer, a prowadził nas kojący głos Marka Bieńczyka. Nowoczesne, świeże Château La Plaige Bordeaux Supérieur 2010 z agresywną końcówką nie jest złym winem w swojej cenie, ale do Bordeaux neofitów nie przekona. Podobnie z Château Le Pey Médoc 2010 (37,99, Lidl), które podczas tej degustacji wypadło po prostu słabo. W sumie zgodnie stwierdziliśmy, że w kategorii do czterech dych lepiej za 38 zł zakupić charakternego Château Bel-Air Gallier z Graves (Mielżyński) – ten sam rocznik, też wino, które za bardzo do starzenia przeznaczone nie jest, ale ma i charakterystyczny dla bordoskich win leciutki zwierzęcy nos i smak, jest miękki i ciepły, świeży i lekko ziołowy, żywiczny. Nawet jeśli nie przekona, to chociaż nie odrzuci, a może zaciekawi?
Z kolejnych butelek lidlowski Château Martin Saint-Estèphe Cuvée La Péseille 2010 (49,99 zł, Lidl) z fajną strukturą też może się obronić. Ale już Château Chauvin Saint-Émilion Grand Cru Classé 2007 (85 zł, Lidl) i Château d’Arsac Margaux Cru Bourgeois 2011 (74,99 zł, Lidl) odrzuciliśmy zdecydowanie i bez żalu (to pierwsze za pewien rodzaj stęchlizny w nosie, która zdecydowanie przeczy teorii, że w winie nos daje 70% przyjemności).
Zabawa zaczęła się Château Talbot Saint-Julien 4e Grand Cru Classé 2010 (199 zł, Lidl). Warto je zakupić zwłaszcza teraz, kiedy podobno ostatnie butelki Lidl wyprzedaje za 150 zł. Jeśli ktoś znajdzie jedną w tej cenie, proszę o zakup i dla mnie. Marek Bieńczyk wreszcie przy nim wstał z krzesła, a to oznacza, że coś w kieliszku się zadziało. Słynna posiadłość czwartej klasy daje wyobrażenie o szczytach Bordeaux i można, a nawet trzeba (sic!) odłożyć je na jakieś 10 lat. Za 199 zł znajdziecie też w Lidlu degustowane przez nas Château Haut-Bages Libéral Pauillac 5e Grand Cru Classé 1995 (199 zł, Lidl) – to okazja, żeby zobaczyć, jak dobre bordoskie wino się starzeje, jak nabiera nut cedrowych, tytoniowych, herbacianych, staje się żywiczne i balsamiczne, wciąż trzymając się w ryzach kwasowości.
Château Léoville-Las Cases Saint-Julien 2e Grand Cru Classé 1970 (120–150€ w sklepach zagranicznych) to wino, na którego możliwość degustacji cieszyłam się bardzo. I nieważne, że było podejrzenie, że jest już zamkiem-widmo i tylko w nim straszy. To też uczy o winie. Stare wino, jak starzy ludzie, wiele ma do powiedzenia. A że czasem ponad stuletnia babunia już tylko coś tam bełkocze nie oznacza, że nasze chwile z nią spędzone są bezwartościowe. Nasza babunia pachniała herbatą, starym octem balsamicznym, kawą, skórą, tytoniem… Naprawdę pachniała dobrze. W ustach nie działo się już prawie nic, ale wąchać można to wino cały wieczór. Tak pachnie „mumia, która jeszcze mruga okiem”, cytując Marka Bieńczyka, który określił jeszcze ten doniosły moment degustacji „balem wampirów” i „nekromancją” – widać i on, tak jak i ja, znalazł w tym kontakcie z trupem swoistą przyjemność.
I wreszcie nagroda: Château Palmer 1989 (150-–300€). Dla tego pudełeczka po cygarach kryjącego sekret Bordeaux tu przyszliśmy.
Zlot Blogosfery był komercyjną imprezą organizowaną przez Winicjatywę. Udział dla blogerów był płatny. Sponsorem głównym imprezy był Lidl Polska. Źródło win: 8 win udostępnił do degustacji Lidl, 4 wina – zakup własny Winicjatywy.