Z zapisków stolarza
Strug! – z naciskiem na „g” poprawia mnie mój przyjaciel stolarz, kiedy nieopatrznie nazwę to szlachetne narzędzie poniemieckim słowem wypłukanym z tego języka jeszcze pewnie w czasach zaborów. „Hebel” podprogowo brzmi faktycznie trochę obraźliwie i prostacko, skoro nawet rodzajów struga w języku polskim jest tak wiele, że przeżywam intelektualną rozkosz, czytając takie nazwy jak zdzierak, gładzik, kątnik, krzywak, kręgadło (to moje ulubione), wręgownik, wyżłabiacz, (trochę obsceniczny) wpustnik i wypustnik.
Prawdziwe bogactwo, o którym wie każdy dobry stolarz, wiedza mocno niszowa i zakorzeniona w tym zawodzie. Dziś narzędzie to, jako że jest głównie przeznaczone do litego drewna, rzadko występuje w portfolio stolarzy. Jako że w meblu mało dziś drewna, więcej wiórów i okładzin – są to produkty jednorazowego użytku, pięknie wyglądające słoje to najczęściej pomalowane płyty otulające mało ciekawy sproszkowany i sklejony razem konglomerat, niczym konglomeratowe korki – to dzieło drewno-, naturopodobne.
Profesja bednarzy, którzy strugają dla nas, winomanów i pijaków, beczki z dębiny również obfituje w ciekawe słowa. Ława bednarska zwana była dawniej kobylicą, pedał do obniżania ramienia ławy, tfu – kobylicy, to był deptasz. Kołowrót do zaciskania klepek – krępownica, stalową liną zaciskała luźne jeszcze prostosłoiste klepki w jeden organizm do dojrzewania wina. Do typowych narzędzi należał również śragan, czyli kozioł, a kto nie wie co to kozioł, ten kiep. Do żłobienia rowka dennego służył wątornik.
Może się w głowie zakręcić od tego nagromadzenia językowych potykaczy, które z pewnością doskonale spełniłyby rolę Grzegorza Brzęczyszczykiewicza podczas podawania nazwiska oficerowi Wehrmachtu.
Mało dziś ciekawych zawodów, słów i ciekawych win. Te ostatnie często są schowane w drugim i trzecim szeregu, o ile nie w dalszym. Château Les Ormes de Pez, Saint-Estèphe cru bourgeois exceptionnel, znane głównie z faktu, że dojrzewa w beczkach po Château Lynch-Bages. Jakie to uwłaczające dla wina, które jest takie klawe. Rocznik 2004, szorstki, taniny przyjemnie ściągają język, niewiele alkoholu – 13%, choć sprawia wrażenie w swoim nieokrzesanym charakterze, że jest go więcej. Pachnie słodko i uwodzicielsko, ale na szczęście daleko mu od słodkich i uwodzicielskich aromatów merlotów i carmenerów z Chile. Kwasowość… jest. To dziś duży atut wśród powodzi kompotów i wiśniowych żelków Haribo. Wino wprawia w trochę melancholijny nastrój, tęsknotę za normalnością, niskim poziomem alkoholu i owocowymi aromatami, które można czerpać nie garściami, ale naparstkami, czemu pomaga wysoka kwasowość i zawadiacki sznyt.