Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Wino luzem

Komentarze

Pamiętam takim obrazek z 2-milionowego miasta we Francji: na rogu osiedlowej ulicy kantorek z prostolinijnym szyldem „Vin”. A w środku – ani jednej butelki! Na ścianie za ladą stał rząd ogromnych plastikowych baniaków z wężykami. Wina oznaczone były jakże wymownymi nazwami 11°, 11,5°, 12° i 12,5° (mocniejszych wtedy nie produkowano), a nabierano je do przyniesionych z domu 5-litrowych baniaczków. Cena – 2 franki za litr – sytuowała się gdzieś pomiędzy ceną długopisu a gazety.

Słynne pichet, czyli dzbanek dominujący we francuskim serwisie wina przez 100 lat. © Chezbonnefemme.com.

Tak wyglądała cywilizacja wina w kraju winiarskim na początku lat 1980. Wino w butelce to był szampan albo jakieś drogie (czytaj: 20 franków, czyli równowartość dzisiejszych 3€) Bordeaux, które otwierano przy specjalnych okazjach, obowiązkowo do sera. Cała reszta, wszystkie pozostałe wina, których wtedy konsumowano ponad 100 litrów na głowę mieszkańca (dziś – 50 L), kupowana była luzem. Nie miały znaczenia apelacje, kangury na etykietach, złota czcionka, niestraszna była konsumentom choroba korka.

Oponenci podnoszą, że wina były wtedy fatalnej jakości: utlenione, z lotną kwasowością, brettem. Trudno oczywiście sobie dokładnie przypomnieć smak (i samego siebie) sprzed 25 lat, ale szczerze mówiąc nie pamiętam, by tamte wina były kwaśne albo śmierdziały koniem. Owszem, były cienkie, ale smakowały winem. Tak właśnie: po francusku mówi się „vineux” (ang. vinous), czyli smak „winny”. Prosty, cierpki, ciut owocowy, lekko rozgrzewający. Komplikacja smaku wina była taka, jak smaku wody. Podawało się je w szklanej karafce (też za 2 franki) albo przelewało do używanej butelki. Piło się ze szklanek. Po osuszeniu baniaka – mniej więcej raz w tygodniu – szło się ponownie do kantorka po kolejne 5 litrów. Wino kupowało się jak mleko i chleb, bez żadnych regałów, degustacji i „doradców winiarskich”. Było to czasy, gdy 50% Francuzów piło wino codziennie do obiadu (dziś – 17%).

Według apologetów winiarskiej nowoczesności tamte wina nie miały żadnych smakowych zalet, a bezrefleksyjne picie wina jako używki, bez zachwycania się jego różnorodnością i horyzontami smaku, było złem, które po Heglowsku historia musiała wyplenić. A jednak winopijcy tęsknią za tą prostotą. Zanik wina luzem (i wina stołowego w ogóle) nieprzypadkowo zbiega się z dramatycznym spadkiem konsumpcji w tradycyjnych krajach winiarskich: Francji, Hiszpanii, Włoszech (o 65–75% w ciągu półwiecza). Czym innym niż nostalgią za prostym vin de table w szklance jest moda na Prosecco z kija, wina z kartonu, puszki, aromatyzowane wynalazki o smaku grejpfruta i truskawki? Prym w nostalgii wiodą, o dziwo, młodzi, czyli grupa, która dziś w Europie pije najmniej wina w historii nowożytnej naszego kontynentu. W pogoni za „kulturą wina” zgubiliśmy coś ważnego.

Tak to się robi w Apulii.

Wino luzem trzyma się jednak mocno na peryferiach. Nie tak dawno opisywałem wizytę w Apulii, w dużej spółdzielni Consorzio Produttori Vini Manduria. 70% swojej sporej produkcji nadal sprzedaje ona na litry. We Francji na kiermaszach winiarzy niezależnych najprostsze wina proponowane są bez naklejek, jak Saint-Émilion przywiezione mi przez paryskich przyjaciół, kupione za 5€ / litr. To samo wino w normalnej butelce kosztuje 10€, ale winiarz produkuje z hektara trochę więcej, niż pozwalają przepisy apelacji, więc nadwyżkę upłynnia na litry. W Hiszpanii na fali kryzysu finansowego następuje powrót do baniaków, a w barach wino nalewa się prosto z beczki. Oszczędza się minimum pół euro na opakowaniu (butelka + korek + etykieta + folia), ale też kontaktu z winem nie zapośrednicza się przez etykietę, czyli marketing, czyli nowoczesne kłamstwo.

Saint-Émilion na litry wciąż istnieje.

Nie łudzę się, że ludzkość pójdzie w tym kierunku, i nie chciałbym całkiem zrezygnować z różnorodności, horyzontów smaku, jakościowego race to the top. Ale przyznam Wam, że co jakiś czas nalewam sobie proste Beaujolais albo Sangiovese do szklanki.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.

  • egon

    To prawda, na początku `90 byłem w co prawda mniejszym mieście – Lille ale też kupowałem wino do dzbanka. Z mglistych wspomnień wyłaniają się wrażenia silnej beczki oraz drożdżowego posmaku. Trudno mi to miarodajnie ocenić gdyż w tamtych czasach moim „faworytem” była Bycza krew, ale tylko butelkowana na Węgrzech ;)

  • Anonim

    Na targach retailshow w listopadzie ub.r. rozmawiałem z panią z firmy

    prezentującej dystrybutory (włoskie) do sprzedaży wina luzem. Mówiła, że prowadzą rozmowy z pewnym polskim hipermarketem. Ale jak z wykonaniem, to nie wiem.
    Zdjęcia wrzuciłem na swojego FB:

    https://www.facebook.com/media/set/?set=a.711212248889727.1073741833.569384493072504&type=1

    • Witol

      Anonim

      Skoro otwiera się teraz sporo sklepów z piwem nalewanym z nalewaków do butelek (plastikowych lub szklanych), to znaczy, że i w przypadku wina taki sposób sprzedaży jest dopuszczalny (choć nie wiem czy samoobsługowo). To pewnie kwestia miesięcy a takie miejsca u nas powstaną.

  • Radek Rutkowski

    Chyba pisałem już tutaj o lokalu La Vineria w sercu modnej dzielnicy Navigli w Mediolanie, Gdzie można kupić wina butelkowane, ale również lokalne IGT z metalowych kadzi i w tamtym (dość prestiżowym i przez to drogim) miejscu wino kosztuje po 3 – 4 EUR za litr. W połączeniu z peccorino romano – bardzo przyjemny sposób spędzenia wieczoru.

  • blurppp

    Francję znam słabo wiec sie nie wypowiem, ale na Hiszpańskiej prowincji zapytanie w knajpce o wino w butelce powoduje konsternacje kelnera.
    Na pytanie jakie macie wino? słyszysz czerwone, a na pytanie od kogo? , od Josego, o z tamtego domu.
    Natomiast młodzież wielkomiejska pija piwo i kolorowe drinki z destylatów.
    W nocnych klubach często nie ma wina, jest tylko piwo i międzynarodowe alkohole. Oferta pod gust brytyjskiej i niemieckiej klasy robotniczej spędzajacej tam wakacje

  • Lech Mill

    Penetrując wiochy wokół góry Kopar i trzymając się dala od naleśnikowych wyrobów Gere’go czy Bocka, ciągle można spotkać winiarzy robiących proste, wsiowe wina nalewane do petów. Mój ulubiony producent z Villany, wróg butelkowego aresztu, uczynił z tego powód, dla którego jeszcze zagląda do piwnicy. Przyjezdni chodzą do butelkowych, ale miejscowi, o ile tylko stary „Lajo” otworzy swoją pieczarę, ciągną do niego.
    Dla winomana-włóczęgi ma to same zalety: wiezie się (wagowo) prawie samo wino a po otwarciu można siorbnąć właściwą dla sytuacji miarkę, ścisnąć mocniej lub jeszcze mocniej bez obawy o nadmierny kontakt z powietrzem.

    • Mikołaj Wierzbicki

      Lech Mill

      i to jest metoda, a nie jakieś tam enomatiki i uzupełnianie azotem ;)

    • Marcin Aleksander

      Lech Mill

      W taki sam sposób można sobie siorbać w krzakach polskie winienko albo coś podobnego, co za różnica?
      Dużo wagowo i tanio, oby się zacnie nasiorbać ;). Po co ta cała hucpa z winem skoro idzie tak na prawdę o szum w głowie?

      • Peyotl

        Marcin Aleksander

        Nic Pan nie rozumiesz. Współczuję.

        • Marcin Aleksander

          Peyotl

          Nie rozumiesz Pan ironii. Współczuję.

  • Mikołaj Wierzbicki

    We Włoszech wino luzem czyli vino sfuso ma się całkiem dobrze, pamiętam kilka takich sklepików z Wenecji (ceny 1,5-2,5 € za litr, lista np. tu http://www.marcosecchi.com/blog/2012/06/23/vini-sfusi-wines-by-the-pump/), w Piemoncie działa ogromna spółdzielnia Clavesana (https://winicjatywa.pl/2014/02/21/degustacja-win-cantina-clavesana-pavese-pavese-warszawa-luty-2014/), większość kupują miejscowi z kilkumetrowych tanków prosto do plastikowych baniaków.
    W Tokaju i Egerze podobne panują zwyczaje.

    • Marcin Jagodziński

      Mikołaj Wierzbicki

      Hala targowa w Rzymie, bogaty wybór apelacji, wina bez siarki.

      • Radek Rutkowski

        Marcin Jagodziński

        Świetne!

  • Peyotl

    W Certaldo (Toskania) przy głównej ulicy jest tzw. Pan Nalewajko. Ma korkownicę i stalową kadź. Podstawiamy butlę 2l po coli, lejemy i zakręcamy – albo lejemy do szklanej i wtedy P. Nalewajko korkuje. Litr za 1,5 euro. Wino jak 150, żadnych absmaków, do obiadu, kolacji, a kto wie czy nawet nie do śniadania. Wino luzem kupujemy też w Castellinie in Chianti. Winom luzem, w ogóle wszelkim wsiowym, spółdzielnianym, ufam, bo oni sami też je piją.

    • Stachu

      Peyotl

      Jak zawsze – nie ma nic pewnego.
      W tej samej Castellinie kupowałem dobre i złe wino luzackie. To samo we Francji, Hiszpanii, Węgrzech.

      Kiedyś pite wino w miejscu pochodzenia bardzo mi smakowało. Dziś ten sam producent robi wg mnie wina niestrawne. Zmieniają się gusty, wina, a rzadziej producenci.
      Nie wiem jakie doświadczenia mają forumowicze, ale moje jest takie – codzienne wina pite w krajach produkcji, są na takim poziomie, że ja go nie akceptuję. Widziałem co kupowali w sklepach, piłem „to”, czym częstowano mnie w domach.
      W wielu domach Francji słyszałem opinię, że wino za 8€, to wino na wyjątkowe okazje. W Polsce jest często okazją cenową.

  • kielon

    Winko prosto z baniaka mam u wujka Kazika (słynne w rodzinie Chateau Kazik ;) ), szkoda tylko że sypie do wina tonę cukru. Za to pełne eko bez siary, konserwantów, i innych dopalaczy ;)