Podróbmyż!
Wiele jest rzeczy pięknych i wspaniałych na Węgrzech i gdyby nie okrutna skłonność do resentymentu oraz genetycznie zakodowana melancholia poczciwych wszak zwykle z kościami Madziarów, ich ojczyzna mogłyby śmiało uchodzić za kawałek Bożego Królestwa na Ziemi – na pewno z większym powodzeniem, niż jałowe i niegościnne bliskowschodnie pustkowia, na które zapędzali się krzyżowcy.
Tym, co na Węgrzech cieszy najbardziej – obok rzecz jasna wina – jest wszechobecność podrobów. W Polsce wracają one do łask w ograniczonym zakresie, w masowej świadomości istnieje przede wszystkim legenda stołówek, kurza wątróbka, raz na ruski rok trafić można na ozorek czy nereczki. Tymczasem u naszych bratanków, gdzie się człowiek nie obejrzy, same wspaniałości. Bycze i gęsie jądra. Kacze języczki. Grasica. Gęsia wątróbka (która doczekała się nawet swojego dorocznego festiwalu na zamku w Budzie). Żyć, nie umierać.
Wiem, że niejednego czytelnika w tym momencie przeszedł dreszcz obrzydzenia. Trudno mi wykrzesać w sobie jednak choćby iskierkę empatii wobec podrobowych abnegatów wszelkiej maści (poza zdeklarowanymi wegetarianami) – zwłaszcza wydelikaconych gogusiów herbu Zielona Pietruszka oraz dwulicowych hipokrytów, którym smakuje, i owszem, ale tylko dopóki się nie dowiedzą, co tak właściwie jedzą. Współczucia nie będzie – ale szansa nawrócenia i owszem. Szybka ścieżka dla tych, którzy chcą odkryć dla siebie nowe kulinarne horyzonty. Znane hasło: przez żołądek do serca, potraktowane zupełnie dosłownie.
Żołądek najpierw, bo to mięsień po prostu, o konsystencji właśnie mięsnej, bez żadnych bardziej wymagających nut w aromacie czy w smaku. A gęsi czy kaczy żołądek confit, czyli w gęsim smalcu duszony na wolnym ogniu, to jedna z najpyszniejszych potraw świata i w raju się nią raczą na pewno.
Serce na drugim miejscu – bo to też samo mięso, z odrobiną tłuszczyku, pełne smaku o uroku zupełnie uniwersalnym. I tylko aspekt anatomiczny, ewidentna serca wizualna sercowatość, niewinna przecież, sprawia, że stanowi ona tutaj kolejny etap wtajemniczenia po żołądkach. Proszę sobie kiedyś zresztą natrzeć takie gęsie serducha solą i pieprzem, nadziać na patyczki i ugrillować, wreszcie polać sokiem z cytryny, obficie posypać grubo siekaną pietruszką i zjeść… Nie będzie żadnych wątpliwości – w niebie święci i anieli mówią po węgiersku, choć zapewne wygląda to dosyć wesoło.
A wiecie co jeszcze jest piękne? Że podroby w Polsce są tanie. Kilogram grasicy kosztuje na krakowskim Kleparzu poniżej 10 zł. Serduszka gęsie mniej niż 15 zł, podobnie żołądki. Toż to jest wymarzona dieta na kryzys, bo luksusowa – tylko swej własnej luksusowości nieświadoma, więc skandalicznie tania.
Do takich zaś serduszek proszę się napić wina równie antykryzysowego, co i podroby – bo za jedyne 25 zł z krakowskiego Winomana. To Menoire – wino ze szczepu Medoc Noir, tajemniczego, który albo jest krewniakiem Merlota, albo czymś zupełnie innym – od Tamása Dúzsiego, znanego producenta z Szekszardu. Jemu najlepiej wychodzą wina różowe i takie właśnie proste, codzienne czerwienie. Ta jest młodziutka, w nosie żywa, o miękkich, kwasowo-kwiatowych ustach, lekuchna (zaledwie 11,5%! alkoholu) i czyściutka – pije się jak kompot, choć szczęśliwie więcej jej z kompotem nie łączy…
Wnętrzności i nieletni Szekszárd – taki kryzys jakoś idzie przetrwać.