Laguna
Do tej pory wiedziałem o jednej Lagunie, teraz wiem o dwóch. Mówię o winie, nie o geografii – ale w każdym przypadku lubię to słowo. Kto nie marzył w dzieciństwie, czytając Fiedlera, by spakować tornister i zwiać nad lagunę, gdzie morze błękitne i piasek drobniutki, kto nie marzył w wieku męskim, by nie napić się Château La Lagune, klasyfikowanego medoka. W roku 1999 napiłem się po raz pierwszy, był to rocznik 1978 – niby w swym zaraniu znakomity, ale nigdy nie spełniony, jeden z licznych przykładów na pękniętą banieczkę obietnic. Tym niemniej – ze względu na nazwę – pozostałem wielbicielem Laguny, choć nigdy nie piłem wielkiej z niej butelki. W ostatnich latach posiadłość przejęła rodzina Frey, wina mocno się polepszyły, lecz stały się jak na mój gust aż nadto gładkie, jak przemowy prezydentów.
Tymczasem miesiąc temu trafiła do mnie nowa Laguna, dopiero niedawno mogłem ją otworzyć; podałem w ciemno Wiktorowi, który od lat wytwarza regenta i Wiktor krzyknął od razu: regent!
Ta Laguna nazywa się Winnica Laguna i mieści się w okolicach Jastrzębia Zdroju. Tyle wiem, bo na etykietce wymalowano: region śląski, Jastrzębie Zdrój. Właściwie żadnych innych informacji nie mam, krzewy są bodaj siedmioletnie (?), winifikacja odbywa się w stali (?), plany są, zdaje się ambitne. Z googla dowiedziałem się, że właścicielem jest pan Lech Sikora.
Wypiliśmy więc z Wiktorem i się nam spodobało. Jemu jako znawcy regenta, mnie jako jego nieznawcy. Już w tej chwili bardzo porządne wino, z dobrą, czystą owocowością i charakterem. Więc zwracam uwagę na, jakby powiedział The Economist „nowego gracza na polskim rynku winiarskim” i trzymam kciuki. Ach, wypić Lagunę nad laguną! Tylko czy my mamy w Polsce jakąś lagunę?