Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Czarnoksiężnik z Sycylii

Komentarze

Marcin urodził się w Toruniu w tym samym roku, co ja. W wieku 5 lat, tak jak ja zapewne chciał obejrzeć Teleranek, ale  smutny pan w okularach powiedział mu, że bajek nie będzie, bo życie to nie bajka i już. Wie, co to kartki i też pewnie stał z mamą w kolejkach po brzydko pachnący papier toaletowy. Może nawet, tak ja, brał tzw. „dary z kościoła”, kiedy nie mieliśmy niczego. Ale kiedy miał 10 lat rodzice zabrali go stąd. Wyjechał do Niemiec. I kiedy ja dalej tkwiłam w szarości i gryzłam ser mimolette słuchając nocami Niedźwieckiego i z wypiekami na twarzy oglądając program Tony’ego  Halika i Elżbiety Dzikowskiej, on już był po drugiej stronie. Upadek muru berlińskiego widział z bliska. A podróże, o których ja wtedy tylko marzyłam, stały się jego codziennością.

Wyobrażam go sobie jako siedemnastolatka w Berlinie: chudy, może trochę pryszczaty, ale z tą swoją piękną bujną grzywą, zakochany w muzyce. Słucha The Cure na zmianę z Leonardem Cohenem i wie, że może wszystko. Więc zostaje muzykiem. Najpierw rozpala inne nastolatki na parkiecie jako DJ Highfish, a potem jeszcze zakłada zespół: The Whitest Boy Alive, w którym gra na basie. Tego zespołu słucham właśnie teraz pisząc te słowa i zapisuję go sobie do mojej listy na Spotify, bo na pewno do tych dźwięków jeszcze wrócę.

Zastanawiacie się, czy na pewno jesteście na Winicjatywie? Co ma wspólnego Marcin z Torunia robiący karierę na basie z winem? Na to pytanie odpowiada krótko: „zawsze piłem sporo wina”. Ale chyba nigdy nie marzył o tym, żeby samemu je robić. W 2012 pojechał na Sycylię odwiedzić przyjaciela. Zakochał się w niej tak, jak wielu innych. Wziął komputer pod pachę i przeniósł się do Syrakuzy. Przekonał swojego wspólnika, że i tutaj mogą prowadzić swoją wytwórnię muzyczną (bo w tym czasie z niej między innymi żył).

A na Sycylii, jak to na Sycylii: słońce, wino i … cytryny. Zaprzyjaźnił się z braćmi Sergio i Markiem Mazzaro totalnie na punkcie tych ostatnich zakręconymi. „Do tej pory myślałem, że tylko artyści mają monopol na taką prawdziwą, szczerą pasję”. Okazało się, że bycie rolnikiem może być całkiem sexy! Bracia Mazzaro mieli do odsprzedania 15-letnią winnicę  ojca obsadzoną syrah i nero d’avola. Marcin postanowił więc zostać winiarzem. Oczywiście podszedł do sprawy z pokorą. Kupił masę książek i zatrudnił świetnego enologa Michele Beàna, który współpracuje m. in. z winiarnią COS  (import Vini e Affini). I tak oto Mr. Bean i Czarnoksiężnik z Oz, jak ich nazywają, zrobili właśnie swoje pierwsze wspólne wina.

Winnica Campisi prowadzona jest ekologicznie, a Marcin zadbał o to, żeby wina były tak wdzięczne i minimalistyczne jak jego muzyka. Oraz o oryginalne nazwy.

The Cure 2015 to 100% Grillo (75 zł). „Kupuję winogrona od księdza” – mówi Marcin. Patrzymy na niego skonsternowani… „Od księcia!” – poprawia się. „Od księcia Spadofory”. Francesoc Spadofora jest faktycznie szlachetnego pochodzenia, ale mszy nie odprawia. Uprawia za to grillo w Pachino pod Palermo i współpracuje z Marcinem, póki ten nie będzie miał swoich nasadzeń białych winogron. Nazwa The Cure nawiązuje oczywiście do zespołu, który naznaczył mocno i moją młodość. Jest ziemiste, kamieniste i słone, pachnie pigwą i świeżą cytryną. Jak na The Cure,  to jest dość wyciszone, ale za to, jak mówi Marcin „może być spożywane w dużych ilościach”.

Red Red Wine 2015 (81 zł) zapamiętuje się tak łatwo jak słynną piosenkę UB40. Zanucisz raz i długo nie możesz się pozbyć tej melodii. I tak redaktor Nowicki  już kilka dni po degustacji zamówił kilka butelek na własny użytek. A i ja myślę często o tym jedwabistym, gładkim, fiołkowo-śliwkowym nero d’avola, które zdecydowanie wygrało naszą minidegustację.

Halleluja 2015 (90 zł) to żywe, rześkie, zwiewne i oczywiście pieprzne syrah. Jakże inne od zrobionego przez poprzedniego właściciela winnicy rocznika 2013 – znacznie cięższego, gęstszego, balsamicznego, pozbawionego lekkości, która dziś w Campisi zdecydowanie jest największą zaletą. No to włączam The Whitest Boy Alive i piję Halleluja na cześć Leonarda Cohena, który towarzyszył mi przez moje półtoraroczne paryskie peregrynacje dwadzieścia lat temu. Muzyka i wino – to tak oczywiste połączenie.

Importerem win Campisi jest Winoblisko.

W degustacji uczestniczyłam na zaproszenie Winoblisko.

 

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.

  • Szymon Rzeźniczek

    Przeczytałem recenzję, a w zasadzie opowieść z przyjemnością. Już jestem ciekaw tych win :D