Cavalli – od mody do wina
Roberto Cavalli kojarzył mi się zawsze z kiczowatymi tkaninami w cętki, złotą biżuterią z motywami węża i tandetnymi perfumami, których zapach dla osoby zajmującej się winem jest wręcz uwłaczający. Może dlatego, że przypomina mi podróbki perfum, które można było kupić pod Domami Centrum od pań o platynowych włosach. Cavalli kojarzy się też z kobietami w dresach nakładającymi sobie kawior do jajecznicy z proszku o ósmej rano w hotelu Gołębiewski. Wszystkie te skojarzenia są wynikiem mieszkania w Polsce, a nie we Włoszech. Prawdziwy Cavalli to przecież nawet niezłe kolekcje, a nie tylko złoto, diamenty i węże.
Kiedy dowiedziałam się, że winiarz, do którego jadę, jest jego synem, byłam pewna, czego się spodziewać. Oczywiście fake cavalli, którego znam z naszych dworców i małych miasteczek nie powinien rzutować na mój horyzont oczekiwań w kwestii wina, ale wiecie, jak jest. Zwłaszcza, że to nie miał być pierwszy poznany przeze mnie producent, który do tego świata trafił prosto z krainy fashion. W końcu mówimy o Włoszech, tu ludzie żyją modą!
Często wina robione przez (a właściwie dla biznesmenów) z grubym portfelem są dość podobne. Ktoś, kto osiągnął już sukces i postanowił zostać winiarzem zazwyczaj nie chce brudzić sobie rąk i uczyć się fachu metodą prób i błędów. Zatrudnia znanego konsultanta, kupuje najlepsze parcele, inwestuje w technologię i robi od pierwszego roku wina, które zdobywają punkty. A punkty to sposób na sprzedaż, przynajmniej na tak ważnych rynkach jak USA czy Japonia. Te wina są technicznie dopracowane, czyste i potężne. Trudno im coś zarzucić oprócz tego, że są jak kolejny polityk w granatowym garniturze i niebieskiej koszuli – zawsze takie same. To wina, które można brać w ciemno, bo wiadomo, że dostaniemy produkt wysokiej jakości, który ma się podobać i będzie się podobać. Jeśli jednak chcemy emocji i przygody, trzeba ich szukać gdzie indziej. Jeśli od psa z hodowli wolicie pchlarza ze schroniska, to na co dzień sięgniecie pewnie po bardziej skundlone wina (choć opisany przeze mnie niedawno Piandaccoli przeczy powyższej teorii).
Tomasso Cavalli mieszka w miejscu, które pachnie sangiovese, w samym sercu Toskanii. Kiedy przyjechał w okolice Panzano wiele lat temu, skupiony był na swojej jedynej pasji – koniach. To dla nich kupił tę piękną ziemię i osiedlił się w przepięknym toskańskim domu. Wśród winorośli wybudował stajnie, nie zważając na pukających się w czoło sąsiadów, którzy nie mogli uwierzyć w tupet młodego człowieka. Jak można w samym środku Chianti Classico stawiać na konie?
Dziś drugą pasją Tommaso jest wino. Nie miał po prostu wyjścia! Ten skromny człowiek rozlewa swoje własne wina pod etykietą Tenuta degli Dei. Robi wina proste i ciche, bezpośrednie. Postawił na szczepy międzynarodowe i produkuje tylko jedno Chianti Classico. Oczywiście nie odciął się od rodziny i jej dość specyficznej stylistyki. Trudno się dziwić! Butelki z naklejonym złotym herbem ze specjalnej serii Cavalli Collection czy złote trybuszony z wężem świetnie sprzedają wina na pewnych rynkach. Ale za tą całą fasadą są ciekawe, świetnie zrobione wina wlane do prostych, niekrzykliwych butelek, robione przez ciekawych ludzi – Tommaso oraz wybitnego enologa Carlo Ferriniego.
Le Redini to podstawowe wino winnicy. 90% merlota i 10% alicante dla charakteru, kwasowości i świeżego, cytrusowego „kopa”, który powoduje, że ten aksamitny, ciepły, korzenny kupaż jest bardzo wciągającym winem. Chianti Classico (jedyne w portfolio producenta) za około 10€ na półce to bardzo dobrze zrobione, zbalansowane sangiovese: lekkie, ale z przytupem i klasyczną dla chianti mocą owocu, dobrą kwasowość i lekką słodyczą kojarzącą się z pieczoną czerwoną papryką.
Tommaso zrobił zaproszonym gościom małą degustację pionową swojej głównej etykiety: Cavalli, klasycznej mieszanki bordoskiej (cabernet sauvignon, cabernet franc, merlot). To wino stawiające na aromat, dobrą strukturę i kwasowość. 2009 przenosi nas magicznie do wnętrza pudełka po cygarach, 2010 zaś jest jak żywa reklama perfum. Natomiast 2011 to wino z dużym potencjałem, najbardziej ziołowe z tej trójki, lecz nie zielone. Już teraz przyjemne, gotowe i otwarte.
Pijąc wina Tenuta degli Dei zapomina się o całym bling bling Cavalliego. Natura nie potrzebuje ozdób. Dawno nic mnie tak nie urzekło i nie zaskoczyło, jak ta mała, skromna degustacja. Chapeau bas!
Wina Tommaso Cavalliego nie są jeszcze dostępne w Polsce (a szkoda).
Podróżowałam na zaproszenie miejscowych winiarzy oraz Thompson International Marketing.