Piemont a polska agroturystyka
Dojechać na degustację z Łodzi do Warszawy nie jest żadnym problemem, mam w tym niezłe doświadczenie. Pojechać na degustację z Warszawy do Krakowa – zwłaszcza pociągiem – także nie jest czymś wyjątkowym. Ale przejechać ponad 340 km do malutkiej miejscowości w Małopolsce? Tu już musi chodzić albo o wyjątkowe miejsce, albo wyjątkowe wydarzenie. W tym przypadku było jedno i drugie.
Najpierw słów kilka o samym miejscu. Gospodarstwo Agroturystyczna Koziarnia (i Winnica Smykań) znajduje się w Pogorzanach-Smykaniu, niedaleko Szczyrzyca, niedaleko Dobczyc, niedaleko Wieliczki. Jednym słowem – w Małopolsce. Prowadzone przez Marcina Lorka z żoną Jadwigą i ich syna Kubę, jest już dla wielu miejscem kultowym i nie ma w tym cienia przesady. Rzadko kiedy można bowiem znaleźć tyle dobrego pod jednym adresem. Pomijając już samą przyjemność pobytu w okolicznościach przyrody niepowtarzalnej (Koziarnia dysponuje 24 miejscami noclegowymi) czy możliwości relaksu pod potokowym jakby nie patrzeć wodospadem (jako alternatywa jest także sauna), pobyt tutaj to także przeżycia kulinarne i wszelakiej maści alkoholowe.
Powstają tu świetne wędliny, sery i mleko, a na ich bazie także znakomite posiłki. Alkoholowo jest równie udanie – Marcin Lorek tworzy świetne cydry, a przede wszystkim – wina, w tym także, jako jeden z prekursorów w Polsce – wina musujące. Na razie jest to niewielka produkcja, której można spróbować wyłącznie na miejscu – sprzedaż oficjalna planowana jest od 2015 roku. W Koziarni zawsze coś się dzieje, odbywają się tu często warsztaty winiarskie i kulinarne, stąd też chwilowo więcej nie zdradzę, zostawiając kolejne szczegóły na następną relację. Oczywiście można to oczekiwanie zignorować i zwyczajnie się tam wybrać do czego gorąco zachęcam.
Ja wybrałem się – i to jest to wyjątkowe wydarzenie – na pionową degustację wina Pelissero Barbaresco Bricco San Giuliano, którą w tym zaskakującym miejscu zorganizował polski importer – Moja Italia. To barbaresco powstaje oczywiście we włoskim Piemoncie, w rodzinnej winnicy Pelissero Pasquale, a tego wieczora była z nami obecna także właścielka – Ornella Pasquale. Schedę przejęła po zmarłym w 2007 r. ojcu – Pasquale, jednym z pierwszym winiarzy butelkujących i sprzedających swoje wino w gminie Neive (od 1974 r.). Pasquale Pelissero był także jednym z największych konserwatystów w regionie, jeśli chodzi o technikę produkcji wina, a konserwatyzm ten przejęła także córka. Choć słuchając Ornelli miałem wrażenie, że teraz dotyczy już właściwie każdej dziedziny życia.
Krzewy nebbiolo, z których postaje Bricco San Giuliano (ich średnia wieku to około 50 lat), znajdują się na działce leżącej na szczycie wzgórza otoczonego 4 hektarami winnicy. Wino spędza zawsze 24 miesiące w dużych, dębowych beczkach (botti) i kolejne 6 miesięcy w butelce nim zostanie przeznaczone do sprzedaży. Mieliśmy okazję spróbować pięciu roczników – od 2007 do 2011 i w każdym z nich czuć – znowu użyję tego słowa – niezwykłą jakość. Tyle że jedynie 2007 był już w stanie pokazać to co inne roczniki pokażą za jakiś czas – krótszy lub dłuższy. To piękny, soczysty owoc wiśni, malin i śliwek, nuty przypraw, odrobiny pieprzu, skóry i tytoniu. Dobra kwasowość, a całość zrównoważona i elegancka. Te aromaty w mniejszym natężeniu daje się też wyczuć w roczniku 2009 i nie ma co się dziwić – według Ornelli były to najlepsze roczniki w dekadzie, a sama uznaje 2009 za perfekcyjny.
Najmłodsze roczniki – 2010 i 2011 to wina wciąż bardzo młode, z masą garbnika, wysoką kwasowością i właściwie niewyczuwalnym na razie owocem. Ale zapewniam, że to wszystko kwestia czasu. O ile ktoś jest dostatecznie cierpliwy. Kto chciałby to wino zakupić w Polsce, nie ma zresztą innego wyjścia, w sprzedaży dostępny jest właśnie rocznik 2010 (129 zł).
(Importerem win Pasquale Pelissero w Polsce jest Moja Italia. Pelissero Barbaresco Bricco San Giuliano w cenie 129 zł można zakupić online w Perla Negra Boutique, a także w restauracjach m.in Delizia, Basico czy Piccola Italia w Warszawie, Resto Illuminati w Krakowie, Vinegre di Rucola w Gdyni)
Degustowałem na zaproszenie importera, jadłem na koszt własny (i zjadłbym jeszcze!).