Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Seresin w Warszawie

Komentarze

Przy okazji festiwalu Camerimage wpadł na jednego do Warszawy Michael Seresin, światowej sławy operator i zarazem właściciel bardzo znanej posiadłości w Marlborough sygnowanej jego nazwiskiem. Człowiek uroczy, a wina dobre, więc wieczór, w czasie którego przedstawiał swój dorobek dionizyjski, okazał się nader udany.

Michael Seresin © Winicjatywa.
Michael Seresin © Winicjatywa.

Zdarzyło mi się kiedyś być przelotem w winiarni Michaela, ale jego samego tam nie było, pewnie kręcił gdzieś Harry Pottera i trzeba było pić wina na sucho niejako, jak każdy przygodny turysta. Wina mi się dosyć spodobały, ale wydawały się zbyt beczkowe, miałem obiekcje, przyszłych importerów Sarasina urzekły bardziej. Było to parę lat temu, podczas niedawnego warszawskiego wieczoru wszystko wyglądało inaczej. Czy to fakt, że uprawa biodynamiczna – wówczas jeszcze raczkująca w posiadłości Seresina – zaczęła przynosić efekty i dawać lepszy owoc, czy też zmienił się – bo się trochę zmienił – sposób robienia win, czy też obecność szefa, która zawsze wzmacnia efekt, jedna z tych przyczyn, albo wszystko razem sprawiło, że degustowało mi się lepiej niż w Nowej Zelandii.

Pamiętam rozmowę sprzed dwóch lat z pewną znaną winiarką hiszpańską, która praktykowała w Nowej Zelandii. Rozmawialiśmy o interwencjonizmie. „Lepiej, żeby Pan nie wiedział, co się tam wyprawia” – ucięła konwersację. U Seresina czy u Fromma, innego producenta w portfolio Marka Kondrata, tego bólu głowy niema, bo są to wina garażowe najwyższej jakości i możemy się skupić na winach, nie zastanawiając (żywię głęboką wiarę), co nasypano do wina i czym posypano krzaki. Co prawda krytycy biodynamiki twierdzą, że „ciecx bordoska” czyli wapno z miedzią, które w winach eko jest dozwolone, gorsze  jest nad wszystko, ale nie psujmy sobie humorów. Może zresztą u Seresina się jej nie używa, zapomniałem spytać.

Seresin Momo Pinot Gris

Seresin wraz z Markiem Kondratem podali trzy wina białe. Momo Pinot Gris 2013 jest typowe w profilu dla nowozelandzkiej interpretacji tej odmiany, to znaczy z dość mocno wyczuwalnym cukrem resztkowym. U Seresina i tak jest on niski, nie przekracza 7 g, czyli mniej niż na przykład w wielu wersjach alzackich. Czyste, gastronomiczne wino, z którym w dialog osobiście nie wchodzę; ono jest porządne, ja jestem porządny, ale każdy idzie swoją drogą: mimo dobrej równowagi brakowało mi mineralnego podglebia dla cukrowej powierzchni (66 zł).

Seresin MOMO_sauv Bl

Dwa sauvignon blanc były z całkiem innej wsi stylistycznej. Momo Sauvignon Blanc 2012, podstawowe, o niezwykle przyjemnym nosie, aromatyczne jak ta lala, roztaczało zapachy typowe dla miejsca pochodzenia, dobrze wszystkim znane, tyle że bardzo ładnie podane. Usta przechowywały aromatyczne wspomnienie bukietu, nadal bardzo przyjemnie. Nie wychodzimy z krainy sauvignon Kiwi, ale jeśli ją lubimy, to tutaj możemy lubić bardzo. Ze względu na typowość aromatyczną trudno było mi uwierzyć, że i to wino – podobnie jak wszystkie inne – fermentowane jest siłą drożdży rdzennych (59 zł).

Seresin Sauv Bl

Głębszy, ciekawszy, inne aromatycznie (bardziej skryty, skalisty, bardziej w sumie„loarski”) był Seresin Sauvignon Blanc 2012. Tamto pachniało jak opętane, to podchodziło pod nos dyskretnie, elegancko. Koniec z egzotycznym straganem, więcej nut organicznych, a jeśli owoce, to dyskretne brzoskwinie –polecam z czystym sumieniem (79 zł, chwilowo niedostępne).

No ale i tak chodzi przed wszystkim o pinot noir – ukochaną odmianę Seresina. W pinocie Nowa Zelandia jeszcze nie utrwaliła, wbrew pozorom, mocnych hierarchii. Wiadomo, że prym wiedzie okręg Central Otago, ale najlepszy zelandzki pinot, jaki piłem, czyli Ata Rangi importowany przez Wines United, pochodzi z Martinbourough na Wyspie Północnej. Mocno idzie też w górę Hawke’s Bay, a Marlborough też zdaje się powoli doszlusowywać do Otagowskich wyżyn (gdzie jest zresztą sporo win przedobrzonych).

Seresin Momo PN

Podstawowe Momo Pinot Noir 2011, nieco gryzący alkoholem w finiszu, przez co lekko rozchwiany, w smaku bezbeczkowy (leżał w używanym dębie francuskim, który się tu nie odcisnął), epatował owocem bez nadmiernej słodyczy. Bez uniesień, ale wino jest porządne i dobrze ujawnia styl pinotów Seresina; nic na siłę, na ile się da wytrawnie i zwiewnie (78 zł).

Seresin Leah PN

To wszystko potwierdziło, tyle że o klasę wyżej i ledwie dwadzieścia złotych więcej, wino drugie tej serii, Leah Pinot Noir 2010.  To było najlepsze win wieczoru, bardzo dobra cena jak na poziom wina dorównujący wielu burgundzkim premiers crus (98 zł).

Seresin_Tatou PN

Wino trzecie, najdroższe, pochodzące z pojedynczej parceli Tatou Single Vineyard Pinot Noir 2008 (wszystkie poprzednie wina powstały z wybranych gron z różnych miejsc) pokazało dobrą rasę, ale było jeszcze trochę nieme w porównaniu z poprzednim. Sporo materii rozłożonej gustownie po podniebieniu, wino nieco mroczniejsze, mniej urokliwe niż poprzednie, trzeba dać mu jeszcze trochę czasu. Kosztuje 149 zł, czyli tyle mniej więcej co burgundzkie dobre village, więc nadal niezła okazja dla pinofilów.

Jako potomek w prostej linii mnichów cysterskich wyszedłem z degustacji zadowolony.

Degustowałem na zaproszenie importera.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.