U Sissi, ale weselej
Mistycy posługują się pojęciem „pamięci wody”, ale można też, jak się okazuje, mówić o pamięci win. Gdy pierwszy raz usłyszałem to określenie, uznałem, że to kolejna odsłona francuskiego ideolo winiarskiego. Zdziwiło mnie, że chodzi jednak o pamięć win szwajcarskich; choć Towiański działał w Szwajcarii, nie łączyłem dotąd Szwajcarów z celebracją magii.
I słusznie, okazało się, że „Pamięć win szwajcarskich” czyli Mémoire des Vins Suisses, to po prostu stowarzyszenie założone przez kilku znanych dziennikarzy i grupujące ponad 50 czołowych winiarzy w tym kraju (czyli niemal wszystkich). Celem tej akcji jest promocja jakości i długowieczności win szwajcarskich, aby pokazać światu, a przede wszystkim konsumentom krajowym, że wina spod znaku białego krzyżyka na czerwonym tle mają tak zwany potencjał starzenia oraz chętkę na wybitność. Producenci owi – elitarnie dobrani – tworzą, jak głosi hasło stowarzyszenia, „skarby szwajcarskiego wina”.
W genewskim hotelu Beau Rivage, w którym można nadal mieszkać w apartemencie smutnej, melancholijnej Sissi (zamordowanej parę metrów obok, na nabrzeżu Lemanu) każdy pamiętający wystawiał po jednym winie z różnych roczników. Zjeżdżalnia nie była może zbyt imponująca, gdyby mierzyć ją miarą na przykład bordoską, no ale w niektórych przypadkach można było ześlizgnąć się do rocznika 2005. I taki mniej więcej okres, czyli dekada, wyznacza z pewnymi wyjątkami potencjał starzenia szwajcarskich win. Nie dotyczy on tylko win czerwonych; niemało białych, zwłaszcza ze szczepów chasselas i petite arvine – dwóch dum szwajcarskiego winiarstwa – umie gracko postępować w latach. W każdym razie warto na nie trochę poczekać, chasselas w zaawansowanym wieku 5, 7, niekiedy więcej lat daje ciekawe wina i nie musi kojarzyć się tylko z radosną świeżością, czyli z niczym – powiedzmy to, droga młodzieży, otwarcie – intrygującym.
Paroletni chasselas, często bez fermentacji mlekowo-jabłkowej, to moje duże tegoroczne odkrycie. Małe odkrycie to pełny ciała, jak sam nazwa wskazuje, completer (niemal nieznana biała odmiana) oraz przede wszystkim räuschling uprawiany głównie w okolicach Zurychu: jedno z lepszych win białych, jakie piłem w tym roku, to Meilener Räuschling Seehalden 2006 z Schwarzenbach Weinbau. Wracam jednak do chasselas: brak fermentacji malolaktycznej wyostrza, jak wiadomo, wina, nieco je, by się tak wyazić, intelektualizuje i hipsteryzuje, choć może mam zbyt wysokie o zmysłach hipsterskich mniemanie. Poddawać chasselas drugiej fermentacji czy nie – to jest tu żywe, wywołujące polemiki, pytanie; doxa mówi: trzeba obu, ale coraz częściej drugą się blokuje. Widziałem w pewnym lozańskim wine barze dwóch Szwajcarów, którzy niemal się o tę kwestię pobili; w każdym razie jeden wyszedł obrażony, nie zapłaciwszy.
Kiedy mowa o winach szwajcarskich, siłą rzeczy skazujemy się i my na elitarność; eksport tych win jest tak niewielki, i to nie tylko do Polski, że szansę ich wypicia praktycznie stwarza tylko pobyt na miejscu. Trudno; Winicjatywa jako ukryta wielbicielka Mondriana wytrzyma tę dawkę abstrakcji, choć na co dzień stawia nade wszystko na hiperrealizm. Więc dla tych, którzy wybierają się przypadkiem do Szwajcarii mam parę chasselasowych rekomendacji.
Polecam w tym względzie na przykład walezjańskie Clos de Mangold Vieilles Vignes z bardzo dobrej Domaine Cornulus oraz wszystkie wina z Domaine La Colombe. Wśród innych chasselasów warto sięgać zdecydowanie po wina z kantonu Vaud: na przykład Aigle Grand Cru Clos du Crosex Grillé Cuvée des Immortels (długa nazwa, ale wszystko mieści się w jednej butelce, producent: Bernard Cavé, wino robione w betonowych jajach), Château Maison Blanche Yvorne Grand Cru, Domaine Monachon Saint-Saphorin les Manchettes, Calamin Grand Cru Cuvée Vincent ze świetnej Domaine Blaise Duboux i Dézelay Grand Cru Médinette z równie dobrej Domaine Louis Bovard. Warto też sięgać po wina z Vevey, z Domaine Obrist, zwłaszcza Chardonne Grand Cru Cure d’Attalens.
Co do odmian czerwonych, coraz bardziej staje się dla mnie oczywiste, że o palmę szwajcarskiego pierwszeństwa pojedynek toczy się między pinot noir a odmianami lokalnymi. Mimo ewidentnych pozytywnych zmian w sposobie winifikowania win z Ticino, niegdyś beczkowych potworów z merlota, zdobywających wysokie parkerowskie punktacje, nie mam jeszcze większego przekonania – ale też pogłębionego doświadczenia – do bordoskich odmian à la suisse; nieco więcej dobrych doznań w dziedzinie międzynarodowej przynoszą syrah i zwłaszcza gamay.
O pinotach szwajcarskich opowiem dla wszystkich trzech ich zwolenników na Winicjatywie w kolejnym szwajcarskim odcinku, teraz krótka lista innych rekomendacji. Otóż na imprezie Mémoire & Friends, dużej i prestiżowej degustacji organizowanej od lat w Zurychu, po raz pierwszy ogłoszono – pod patronatem Gault & Millau i Swiss Wine – listę „ikon szwajcarskiego wina”. Ikon jest w tej chwili siedem:
Domaine Louis Bouvard (Vaud)
Marie-Thérèse Chappaz – Domaine de la Liaudisaz (Walezja)
Martha i Daniel Gantenbein (Gryzonia)
Gialdi Vini – Feliciano Gialdi i Alfred de Martin (Ticino)
Domaine de la Grand’Cour – Jean-Pierre Pellegrin (kanton genewski)
Simon Maye & Fils – Axel i Jean-François Maye (Walezja)
Domaine de la Rochette – Jacques Tatasciore (Neuchâtel)
Do Szwajcarii podróżowałem na zaproszenie Mémoire des Vins Suisses.