#Ludzie: Sławomir Chrzczonowicz
Sławomir Chrzczonowicz
Ukończył chemię na Politechnice Warszawskiej, przez kilkanaście lat pracował przy syntezie i marketingu leków. Następnie działał w kilku firmach importujących i dystrybuujących wina i mocne alkohole. Wykładowca w klasie kelnersko-sommelierskiej w pomaturalnej szkole hotelarsko-gastronomicznej na ul. Krasnołęckiej w Warszawie. Obecnie odpowiedzialny za wybór win, kontakty z winiarzami i szkolenia w firmie Winkolekcja. Napisał dwie książki, w planach jeszcze trzy i to będzie wszystko.
Dlaczego wino?
Całkowity przypadek. Dawno temu, pracując w firmie farmaceutycznej, znalazłem się na kilkutygodniowym stażu we Francji, akurat w Beaujolais, podczas winobrania. No i przyznam, że mnie wzięło i tak to trwa.
Mój ulubiony region winiarski to…
Bordeaux, bo to jednak największe wina i Korsyka, bo tam są przyjaciele.
Gdy myślę o reinkarnacji, to jestem szczepem…
Nie myślę o reinkarnacji, ale jeżeli już, to chyba pinot noir, niezdecydowany jak ja.
Na co dzień piję wino…
Różne, z różnych sklepów, czasami z supermarketów lub przywiezione z podróży, zazwyczaj między 20 a 40 zł.
Wino, które zmieniło moje życie…
Wino zmieniło moje życie – po prostu tak. Jako zjawisko, styl życia, fascynacja. Złożyło się na to wiele win, ale nie było butelki, która spowodowała jakiś nagły zwrot akcji.
Najwięcej wydałem na butelkę…
80 $ za Muntada Gauby’ego w sklepie w Collioure.
Wino i jedzenie – warto łączyć?
Absolutnie tak, przy czym zawsze jest jeszcze trzeci, równie istotny element – kontekst. Pamiętam, jak kiedyś w hali targowej w Tuluzie, w barze między stoiskami z serami, rybami i wędlinami, w kilka osób jedliśmy kuskus z jagnięciną, popijając lokalnym, stołowym négrette i przegryzając kozim serem. Było to przepyszne. Marek Bieńczyk powiedział potem, że w życiu nie widział tak szybko opróżnianych karafek. Ale oprócz jedzenia i wina, które nieźle pasowały, liczył się też ten kontekst wspólnej biesiady paru zaprzyjaźnionych osób. I właśnie ten kontekst sprawił, że połączenie było idealne.
Najtrudniejsze w winie jest…
Rzetelny, a zarazem ciekawy opis. Picie idzie jakby łatwiej.
Butelka, o której marzę…
Butelka, a raczej butelki kupione w naszych sklepach bez banderol.
Ludzie piszący o winie nadużywają słowa…
Takich słów czy określeń jest parę – choćby mineralność. Gdy ktoś nie wie co napisać – pisze „mineralne”. Inne takie słowo to „zrównoważone” – sam go pewnie nadużywam. Generalnie za dużo jest lania wody i braku odpowiedzialności za słowo, tym bardziej, że subiektywna z natury materia temu sprzyja.
Przyszłość wina to…
Chciałbym, aby była to niepowtarzalność win z małych, niezależnych winnic. Obawiam się jednak, że przyszłość to będą wina w puszkach z dyskontów.