Lampka wina
Czytając tę książeczkę, przypomniał mi się ten stary dowcip. Znacie? To posłuchajcie: W Central Parku siedzi kloszard i pali mocnego skręta. Po chwili podchodzi do niego mężczyzna. Ma długie włosy i jest nagi; tylko na biodrach nosi wąską przepaskę. Kloszard podaje mu skręta. Mężczyzna mocno się zaciąga i kloszard pyta: – Ty, a kto ty właściwie jesteś? – Jam jest Jezus z Nazaretu – odpowiada mężczyzna. Kloszard z radości klepie się po udach: – I o to właśnie chodzi!!!
Przeczytajcie Lampkę wina. Wytrawne teksty, podstawcie wino pod skręta i zrozumiecie analogię. Autor zbioru, Lampka wina, to bloger bez nazwiska, pół-człowiek, pół-kieliszek. Zebrał teraz swoje wpisy i je wydał; dobrze zrobił. Dobrze zrobił, bo ma talent. Nie wiem, czy do picia, nie widziałem go na oczy i nie wiem, jak i ile przełyka, ale do pisania z pewnością. Czuje frazę, czuje rytm, ma humor, zdania się trzymają mocno i nie ześlizgują (niemal nigdy) w banał.
Lampka wina pisze o wszystkim (o remoncie u sąsiada, o podróży do Portugalii, o padającym mocno śniegu, o seansie w kinie, o psie zwanym Elvis); to „wszystko” niekiedy barwi się winem; jedna mała proza (bo te tekściki to są małe prozy) zaczyna się od wina, inna na winie się kończy, a jeszcze inna nie ma pozornie z winem nic wspólnego, ale bez wina nic by nie powstało. Między winem a opowieścią więź jest luźna, nie nerwowa, to zanikająca, to powracająca. Wino jest to obecne dosłownie, to obecne-nieobecne, jak Deus absconditus. I o to właśnie chodzi.
Nie ma tak na oko większej różnicy niż ta między prozą Lampki wina a, powiedzmy, znakomitym wykładem na temat kwasowości podanym na Winicjatywie przez Sławka Chrzczonowicza. To, że wino umożliwia dwie tak odrębne narracje, jest naszym skarbem. Chemicy i enolodzy mogą grymasić na humanistów-degustatorów; humaniści-degustatorzy mogą sarkać na chemików i enologów; jedni i drudzy mają miejsce w winolandii.
Bardzo jestem wdzięczny Lampce wina za jego małe prozy. Czytałem z przyjemnością, chwilami się śmiałem, chwilami zamarzałem. Z igły robi widły, z drobiazgu ogrom, to dość rzadka umiejętność.
* * *
Wstałem, była jeszcze noc. Choć właściwie już dzień, ale atramentem nocy nasiąknięty. Dzień jest jak gąbka. Szorujesz nim twarz, ramiona i plecy. Czasami robią się małe ranki. I szczypią pod ubraniem. Mają przypominać, że już nie śpisz.
Jem jem i kawę popijam, gazetę przeglądam – ostatnio zamiast gazety wiersz przeczytałem i cały dzień mi się nie kleił. Bo to był wiersz biały.
Wykrzesać z siebie ciepłe słowo w taki mróz to rzecz niełatwa. Ślizgam się po zdaniach, przewracam, obijam. Już butelkę porządnego wina na tej szklance potłukłem, eh… wyrazy poprzymarzały do siebie nawzajem – chciałem powiedzieć coś przy poniedziałku, a poniedziałem…
Mróz upraszcza ścieżki, redukuje zbędne ruchy, jak wychodzisz na zewnątrz to nie zastanawiasz się w lewo, czy w prawo – przesz na azymut. Nie zatrzymujesz na pogawędkę, nie wypuszczasz pary z ust. Zmienia się skala. Bierzesz tylko to co potrzebne.
Są takie wina, które wbijają kij w mrowisko priorytetów. Lubię takie wina. Wina, które poszerzają obszary kojarzone z przyjemnym niedowierzaniem. Są to wina wymagające. Pogodzenia się z nowym stanem rzeczy. Lubię takie wina.
Na przykład wspomniana już kiedyś touriga nacional w wydaniu afrykańskim – bez czczych ozdobników – strzała prosto w serce – z pieprznym pazurem. Czarna pantera wśród win. Wrrr… od razu mi cieplej.
Lampkę wina zakupisz u autora lub w dobrych sklepach winiarskich. Przedruk za zgodą Autora. Egzemplarz książki otrzymaliśmy od Autora.