Winobranie w Zielonej Górze
Gdyby jeszcze kilka lat temu ktoś wybrał się do Zielonej Góry na tamtejsze Winobranie z zamiarem poznania zielonogórskiego winiarstwa, albo z pomysłem spróbowania przy tej okazji lokalnego wina, przeżyłby spory szok. Lądował bowiem ów ktoś w centrum klimatów odpustowych, otoczony stoiskami z odzieżą, słodyczami, oscypkami, niedźwiedzimi skórami i kocami prosto z Peru. Z głównej sceny śpiewały przebrzmiałe gwiazdy, których głos mieszał się z zapachami grillowanej kiełbasy, frytury i popcornu. Namiastką „kultury” winiarskiej był tradycyjny korowód Bachusa, a namiastką wina – to, co można było znaleźć na stoiskach gastronomicznych, a więc Fresco, Kadarka, Egri Bikavér, winiarstwo mołdawskie oraz oferta firmy Bartex (choć było także stoisko z winami Biedronki). Lokalnych winiarzy było jak na lekarstwo, a kulminacja nastąpiła w roku 2009, gdy wskutek fantastycznych pomysłów magistratu dotyczących połączenia imprezy winiarskiej z lunaparkiem, winiarze ostatecznie imprezę zbojkotowali, organizując własne Dożynki Winiarskie w Skansenie Etnograficznym w Ochli (szerzej pisał o tym Wojciech Bońkowski). Byłem właśnie jednym z tych, którzy parę lat temu odwiedzili Winobranie i po tej wizycie, okraszonej dużą ilością grzanego wina (bo temperatura oscylowała w granicach 10′ C), przez kolejne lata w Zielonej Górze się nie pojawiałem. Aż do tego roku.
Okazją był V Ogólnopolski Konkurs Win o Grand Prix „Winobranie 2014” pod patronatem Prezydenta Zielonej Góry, w jury którego miałem przyjemność zasiadać wraz z Wojciechem Gogolińskim (Czas Wina, przewodniczący), Wojciechem Bosakiem (Winologia.pl) i Mirosławem Stępniem (winiarz Ziemi Lubuskiej). Pod naszą ocenę trafiło 56 win, z których duża część pochodziła od lubuskich winiarzy. Wskutek wielu rozmaitych problemów (najczęściej wymieniane była logistyka i położenie Zielonej Góry względem miast – gospodarzy innych spotkań winiarskich), wina z tego regionu są dość słabo reprezentowane na wszelkiego rodzaju degustacjach, konwentach i seminariach. A szkoda, bo jest się czym pochwalić. Lubuskie to także dowód na to, że możemy już śmiało mówić tak o polskich regionach winiarskich, jak i różnicach między nimi. O ile na Podkarpaciu dominują szczepy hybrydowe, na Dolnym Śląsku Vitis vinifera, to tu mamy dość ciekawy miks: w winnicach uprawia się często białą hybrydę i czerwoną V. viniferę. A mówiąc po ludzku: piliśmy i seyval blanc, i aurorę, i rieslinga, i pinot blanc, a także zweigelta, dornfeldera, pinot noir, rondo i regenta.
Wnioski? Optymistyczne. Jedynie kilka win ewidentnie odstawało jakościowo, przy czym jedno (zgodnie z etykietą) powstało z cabernet sauvignon – wynik nie powinien więc dziwić. Zaskoczenia? To bodaj pierwsza degustacja polskich win w tym roku, gdzie wina czerwone wypadły lepiej od białych. W czasie Konwentu boleśnie przekonywaliśmy się o ich zieloności, a ja postulowałem, by nie robić ich za wszelką cenę, tymczasem teraz spróbowaliśmy wielu naprawdę smacznych (Pinot Noir 2013 z Winnicy Korol, Dornfelder 2013 z Winnicy na Leśnej Polanie, Pinot Noir & Alibernet z Winnicy Ingrid). Choć picie regenta za młodu to grzech, byliśmy mile zaskoczeni Regentem 2013 z Winnicy Cantina – mimo że nadal warto dać mu czas, nie był ani zielony ani tak potwornie garbnikowy jak wielu jego kolegów po fachu.
Podobnie soczysty był Regelt 2013 z Winnicy nad Jarem. Kolejny raz dobrze wypadły czerwienie z Winnicy Rodziny Steców, zwłaszcza Leron Cuvée 2013 i Léon Millot 2013. Ale prawdziwą klasę i kolejne potwierdzenie by dać czerwonym winom trochę czasu przed ich spożyciem pokazały starsze roczniki. Karmin 2012 (kupaż regenta z cabernet cortis) z Winnicy Zawisza, Regent 2012 z Winnicy Smuga czy Rondo 2012 z Winnicy Katarzyna – w każdym z tych przypadków mieliśmy do czynienia z niezwykłą elegancją, soczystym, dojrzałym owocem i dobrze zaakcentowaną kwasowością. Jednym słowem: z piękną równowagą. A już degustowany poza konkursem Zweigelt 2011 z Winnicy Bachusowe Pole rozłożył wszystkich na łopatki. I przy okazji dowiódł, że ta odmiana w polskich warunkach dobrze się sprawdza – mieliśmy w przeszłości wiele udanych przykładów (jak choćby Geltus Płochockich), a tymczasem mam wrażenie, że w ostatnim czasie nasi winiarze zrezygnowali z dalszych prób z tym szczepem.
Zwycięzca? Przy takich wynikach mógł być tylko jeden: Winnica Miłosz. Wina, które wyszły spod ręki Krzysztofa Fedorowicza w każdej kategorii zdobyły największą liczbę punktów. Wśród win białych – Milena 2013, wśród win różowych – Zweigelt 2013 (to będzie moja kolejna oręż w walce o większą liczbę polskich róży), a w kategorii win czerwonych, zdobywając jednocześnie największą liczbę punktów ogółem – Pinot Noir 2013 (85 zł). Pyszne, lekkie wino o truskawkowo-kwiatowych aromatach, przy którym naprawdę można się wzruszyć, że pijemy polski produkt.
Jak wyglądało Winobranie na zielonogórskim rynku w tym roku? Z pewnością daje się zauważyć pewien postęp – oczywiście nadal sporo tu jarmarcznych klimatów, waty cukrowej, wina czekoladowego i butelek Fresco prażących się w promieniach słońca ale… wrócili winiarze, a ich win można było nie tylko spróbować ale i zakupić w specjalnie przygotowanych winiarskich domkach. Pierwszy raz winem festiwalowym (wprawdzie obok gruzińskiego, ale zawsze to jakiś sukces…) było polskie wino – Cuvée Słoneczne 2013 z Winnicy Saint Vincent. I jak najbardziej się nadawało – ten kupaż pinot gris, gewürztraminer, muscat ottonel był przyjemnie owocowy (brzoskwinia, cytrusy), z dobrą strukturą i nieprzesadną kwasowością. Jeśli tylko ktoś nie szukał „półsłodkiego winka”, mógł być z tego zakupu zadowolony. Kilka restauracji przygotowało specjalne menu, w których dania połączono z polskimi winami, a największe wrażenie zrobił na mnie program enoturystyczny okoliczne winnice można było zwiedzać przez cały tydzień specjalnie kursującymi winobusami (cena biletu 20 zł).
Pełne wyniki konkursu będzie można znaleźć na stronie Zielonogórskiego Stowarzyszenia Winiarzy.
Do Zielonej Góry podróżowałem na zaproszenie Przemysława Karwowskiego („Winiarz Zielonogórski”) i Urzędu Miasta Zielona Góra.