Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Kalifornia okiem importera

Komentarze

Na marginesie artykułu Marcina Jagodzińskiego Kalifornia dla każdego wywiązała się dyskusja na temat pozycji win z tego pięknego, słonecznego kraju na naszym zachmurzonym, marcowym rynku. Jako pracownik importera Winkolekcja nie zamierzałem zabierać głosu. Jednak gdy pojawiło się słońce, pomyślałem, że warto może przedstawić sprawy tak jak je widzi importer właśnie. Jako punkt wyjścia zacytowałbym wypowiedź mojego imiennika, także reprezentującego importera, Sławka Hapaka:

Otóż – w odbiorze konsumenta – Kalifornia nie jest żadnym brandem.

Święte słowa. Brand win kalifornijskich to wyszydzane (słusznie, czy nie) Carlo Rossi wraz z jego prekursorami w Polsce, czyli macierzystą firmą Gallo i oczywiście Sutter Home. Firmy te bez wątpienia spopularyzowały Kalifornię naszym rynku – rzecz w tym, że uczyniły to plasując w najniższym tego rynku segmencie. Taka pozycja nie zachęca specjalnie do importerskich wysiłków i inwestycji. Chyba, że ktoś chciałby zwiększyć w swoich magazynach powierzchnię zajmowaną przez „wina, których nikt nie kupuje”.

Carlo Rossi Sweet Red
Kalifornia to ja.

Jak słusznie zauważył jeden z dyskutantów Marek – jakość wielu win kalifornijskich trudno zakwestionować. Możemy oczywiście dyskutować o stylu tych win, ale jeśli nie chcemy popaść stereotypy, musimy przyznać, że także w tym względzie postęp w Kalifornii jest ogromny, winiarze innowacyjni, a wina różnorodne. Tylko co z tego wynika? Ano niewiele. Importer win kalifornijskich musi być przygotowany na zderzenie z marnym wizerunkiem o wielkiej sile rażenia. Niewiele w ciągu ostatnich lat zmieniły w tym zakresie wysiłki niestrudzonej propagatorki kalifornijskich win Agnieszki Wojtowicz. Tym mniej zapewne zmienią starania importerów, zwłaszcza, że zderzają się z następną barierą, czyli niewiedzą. I tu kolejny problem. Konsumenci i dystrybutorzy win z innych krajów mają do dyspozycji całą gamę przewodników winiarskich, dość łatwo dostępnych. W przypadku win z Kalifornii jest trudniej. Z aktualnych rzeczy mamy tylko Wines of California DeSimone’a i Jenssena oraz The New California Wine Jona Bonné. Nie ma autorytetów – a może po prostu ich nie znamy, to nie ma znaczenia – na miarę Peñína, Veronellego, Bettane’a i Desseauve’a czy choćby takiego kompendium jak Wina Europy Bieńczyka i Bońkowskiego, które ułatwia klientowi orientację, ustawia pewną hierarchię wartości, wreszcie ułatwia importerowi poszukiwania.

Do importerskich problemów dochodzą także uciążliwości importu spoza UE. Zaczyna się od sprowadzenia próbek do degustacji. W przypadku wina z UE sprawa jest banalnie prosta. Kiedy jednak przychodzą próbki spoza Unii, zaczynają się problemy – butelki trafiają na cło, zaś procedura ich zwolnienia trwa kilka tygodni. Potem zamówienie, pozyskanie i wysyłka banderol (też według bardziej uciążliwej niż w przypadku importu z UE procedury), no i trwający około dwóch miesięcy transport. Jeżeli mamy u producenta kredyt kupiecki, np. 90 dni, to zanim towar dotrze do Polski, nadchodzi termin płatności. Niektórzy producenci z krajów Nowego Świata otworzyli swoje składy w Europie. To dobra wiadomość, ale nie dotyczy wszystkich.

Edukacji nigdy dość.
Edukacji nigdy dość.

Firma, dla której pracuję, sprowadza wina od ośmiu producentów spoza Europy. Tylko dwóch ma w Europie składy, z których można wino sprowadzać. Pozostali nie. Recepta pana Marka: „…te wina można kupić w UE dokładnie tak samo jak wina z np. Francji, więc dla naszych firm nie ma żadnej różnicy czy importuje wino francuskie czy kalifornijskie od handlarza z Holandii czy Niemiec” może się sprawdzić w przypadku importera sprowadzającego wino dla swojego własnego sklepu lub restauracji. Dla dystrybutora zaopatrującego większy segment rynku różnica jest i to zasadnicza. Już na wejściu do Polski wina będą droższe o marżę europejskiego pośrednika, trudniej więc będzie konkurować z innymi dostawcami. I tak nieuchronnie do drzwi importerskiego składu puka ekonomia. Wina kalifornijskie w zakupie są obecnie raczej drogie. O ile w granicach 2–3 euro można kupić niezłą Langwedocję, Rodan, a Chile nawet poniżej 2€, to za porównywalną jakościowo Kalifornię przyjdzie zapłacić około 5. Gdy dodamy do tego znacznie droższy transport i naprawdę uciążliwe procedury, to nie ma się co dziwić gorszej dostępności.

Najlepszym podsumowaniem wydaje się więc zdanie pana Marka, choć wypowiedziane w innym jak sądzę kontekście:

Sądzę że importerzy czy dystrybutorzy mają własne interesy w promowaniu takich a nie innych win.

Dokładnie tak.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.

  • Piotr Chełchowski Krople Wina

    Chyba błąd w podpisie autora tekstu ( dobrego jak zawsze u Sławka Chrzczonowicza ). Pzdr

    • Wojciech Bońkowski

      Piotr Chełchowski Krople Wina

      Przepraszamy za chochlika.

  • Irek „blurppp” Wis

    Proszę spojrzeć, w blogosferze Kalifornia prawie się nie pojawia. To też jakiś wskaźnik

    • Sebastian Zdegustowany Bazylak

      Irek „blurppp” Wis

      Bo nie ma o czym pisać? Bo nie ma dostępności.

    • Marek

      Irek „blurppp” Wis

      no lak częśc blogerów opisuje wina które dostali za darmo z marketów lub sami kupili za przysłowiowe 30 dychy ( coś a la Woodbridge, Sutter Home, Rancho Zabaco itp) to nie ma sie co dziwić.
      NA http://www.starwines.pl są opisy , jak na polski winny internet, duzej liczby win kalifornijskich i to nie tylko „soczków”
      To że blogerzy nei wykazują jakieś własnej inicjatywy w kupowaniu lepszych butelek to chyba dość oczywista sprawa.

      • Sebastian Zdegustowany Bazylak

        Marek

        Żeby jeszcze to Starwines dało się jakoś czytać.

      • Irek „blurppp” Wis

        Marek

        Sebastian ma 101% racji, wina kalifornijskie są albo nieinspirujące albo ich nie ma, względnie mają absurdalne ceny. A co do starwines to zamilczmy i to chyba nie jest blog talk na marginesie

        • Marek

          Irek „blurppp” Wis

          W Marks&Spencer na jesieni było dostepne Freedom Ridge Syrah 2010 z okręgu Montery w cenie najpierw ponad 40 zł a potem za ok 30 zł w przecenie. Czy którykolwiek z blogerów zainteresował sie tym winem? nie zauważyłem, a wino było doskonałe, tak na 88-89 pkt. ( wypiłem cztery równie dobre butelki) czyli chyba 4 serduszka na Winicjatywie.
          To było jedno z 2-3 najlepszych win poniżej 50 zł jakie kupiłem w Polsce, było inspirujące, tanie i dostępne, ciekawe ile takich perełek obecnie jest dostępnych na rynku.

          • Irek „blurppp” Wis

            Marek

            Po pierwsze jeżeli sądzi Pan, że bloger jest w stanie spróbować choćby połowy ba ćwiartki winnego asortymentu dostępnego w Polsce to Pan nas przecenia.
            Po drugie skoro wino takie świetne i w świetnej cenie ( przynajmniej w/g Pana, bo ja nie próbowałem) to czemu M&S nie rozesłał choćby maila z informacją ?
            Po trzecie mogę Panu wskazać wiele takich perełek w świetnych cenach, z mikroimportu, bedą to wina europejskie, a czy ich europejskość w czymś przeszkadza ?

          • Marek

            Irek „blurppp” Wis

            Mnie wina europejskie w niczym nie przeszkadzają, myśle, że więcej niż 50% win które pije pochodzi z Europy.
            Mój poprzedni post był a propos pewności na 101% na temat tego, że nie ma w Polsce kalifornijskich win które by były inspirujące, doskonałe w smaku i świetnych cenach. Dlaczego marks&Spencer nei zawiadamia o tym blogerów nie wiem, natomiast uważam że skoro ja to wino znalazłem to każdy inny ( np bloger) też mógł to wino zauważyć, kupić i ocenić. Mogę tylko przypuszczać że blogerzy mają taką właśnie opinię że jak widzą Syrah z Kalifornii co kosztuje 30-40 zł to na pewno jest beznadziejny i lepiej kupic tanią Portugalię czy Włochy. Taki stereotyp jest rozpowszechniany również na Winicjatywie.

          • Wojciech Bońkowski

            Marek

            Dla Pana to stereotyp, dla mnie to wniosek płynący z degustacji dziesiątek win kalifornijskich dostępnych na polskim rynku i nie tylko. Jeden rodzynek z Marks & Spencer (i to w Pańskiej opinii – ja go faktycznie nie próbowałem) naprawdę tej opinii nie zmieni o 180 stopni.

            No ale nie przekonamy się – Panu te wina smakują, mnie nie, według Pana są konkurencyjne, według mnie nie są. Nie sądzę też by przekonał Pana fakt że wszyscy wypowiadający się w tym wątku mają zdanie podobne do mojego. Widocznie wszyscy oprócz Pana się mylą.

          • Irek „blurppp” Wis

            Marek

            I jeszcze jedno w Krakowie M&S nie ma swojego sklepu, zresztą nie wiem czy ma gdziekolwiek poza Warszawą.

          • Mikołaj

            Irek „blurppp” Wis

            zapraszam do Poznania.. galeria Malta. Wg mnie dobra oferta win i dużo z nowego świata…

  • Marek

    Panie Sławomirze nie chcę ponownie wchodzić w długą dyskusję zwrócę tylko uwagę na dwie sprawy:
    – co do przewodników i ocen dostępnych dla konsumenta na temat win kalifornijskich to najlepszy jest oczywiście Parker ( długa lista ocenianych roczników, w każdym bardzo wiele win) ale również po części Wine Spectator.
    Wiem że dla przeciętnego Kowalskiego subskrypcja Wine Advocate 100 USD za rok to kosmos ale oceny win Parkera mozna śmiało znaleźć w internecie na strona zagranicznych sklepów sprzedających wina. Nie wydaje mi sięto trudniejsze dla „Kowalskiego” niz szukanie ocen win Penina dla hiszpańskich czy Bettanne dla francuskich.
    Kiedy nei maiłem dostępu do Wine Advocate to nieomal zawsze znalazłem ocenę i pełną notkę Parlera dla danego wina, które było sprzedawane w sklepie internetowym w USA.
    Dotyczy to oczywiscie win przynajmniej ze średnie półki cenowej i wyżej.
    – co do kosztó win sprowadzanych z USA to szczerze w ogóle nei myślałem o winach za zakresu cenowego 2-5 Euro bo moim zdaniem tą kategorie cenową „obrabia” Carlo Rossi czy Sutter Home jeśli chodzi o Kalifornię.
    Mam na myśli sprowadzanie win których cena detaliczna w USA to 20-40 USD, oraz z wyższej półki cenowej ( ale powszechnie dostepnych a nie na listach mailingowych) jak Mondave Reserve, Beringer Private Reserve, Ramey Annum, Zinfandele od Turleya, Montelena Estate, Heitz, Forman itp.
    Przy takich winach dodatkowe koszty o których Pan wspomina w kontekście win kupowanych przez importerów po 2 Euro nei mają znaczenia.
    Ci przykładowi producenci ( a właściwie ich wina) mogą spokojnie rywalizować z bordoskimi Grand Crus sprzedawanymi przez Winkolekcje czy np. Mielżyński w cenach po kilkaset złotych a nawet ponad 1000 zł. I na takie butelki są klienci w Warszawie
    Moim zdaniem te wina reprezentują nie gorszą jakość od drogich Bordeaux czy czerwonych z Rodanu dostępnych w Polsce a mogły by spokojnie po cenach niższych byc sprzedawane.
    Wszystko zleży od marz importerów i dystrybutorów a nie jakiś mitycznych kosztów dodatkowych. Jeśli importer będący równocześnie sam dystrybutorem daje taka sama procentowo marże na winie za 5-10 USD jak za wino za 50-100 USD to trudno żeby potem te wina na półce nie miały idiotycznych cen.
    Rozmawiałem z jednym importerem na targach w Blue City i powiedział mi że zupełnym standardem w branży jest wycena wina na półce w Polsce 1USD=10 zł, no jeśli tak to ja dziękuje za wszystkie „szczegółowe” wyjaśnienia dlaczego dla konsumenta w Polsce wina kalifornijskie są nieatrakcyjne.
    PS. ta wycena 1 USD=10 zł to by sie zgadzało, firma importująca Mondaviego do Polski powiedział mi ze gdyby sprzedawali np Mondavi Reserve 2010 to jego cena byłaby ok 900 zł. Niech każdy zainteresowany sprawdzi sobie na winne-searcher.com cene detaliczna ( zawierającą wszystkie możliwe opląty, podatki, koszty, amerykańskie pensje sprzedawców) tego wina w sklepach w USA
    PS2 jeden z pracowników Mielżyńskiego powiedział mi że jako importer firma kasuje 40% marży i potem jako detalista kolejne 40% czyli na winie które sprzedaje na Burakowskiej zarabia 80% marży.

    A Pan pisze o tym że wina są nieatrakcyjne cenowo dla polskiego konsumenta ( sic!!)

    • Wojciech Bońkowski

      Marek

      Dwa zastrzeżenia do tego co Pan pisze:

      1. Jeśli polski klient ma do wyboru wydać 900 zł na Château Palmer albo Pontet-Canet oraz na wino kalifornijskie w tej samej cenie i porównywalnej jakości, to trudno mu się dziwić, że wybiera Bordeaux – najbardziej medialne wina na świecie z budowanym przez 250 lat prestiżem i ugruntowaną pozycją rynkową.
      Tym bardziej, że wina na których się wychował, czyli te najpierw po 30, potem po 60 i 150 zł to też były Bordeaux, a nie wina z Kalifornii (zob. pkt. 2).

      2. Nadal Pan nie dostrzega lub świadomie ignoruje to, o czym pisaliśmy już w poprzednim artykule o Kalifornii. Problemem tego regionu w Polsce nie jest brak win za 900 zł, tylko za 60 zł. W tym przedziale cenowym (czyli cena u producenta $60–70 / dozen) Kalifornia jest kompletnie niekonkurencyjna smakowo i cenowo wobec takich krajów jak Włochy, Francja i Hiszpania. Jeśli Pan pisze „nie myślałem o winach za zakresu cenowego 2-5 Euro bo moim zdaniem tą kategorie cenową „obrabia” Carlo Rossi czy Sutter Home” to dowodzi Pan właśnie niezrozumienia tej kwestii. CR i SH kosztują w Polsce 16–23 zł czyli sprzedawane są nawet poniżej $2 za butelkę. Przedział 5€ to nie jest Carlo Rossi! To są wina, których nazw nawet Pan nie jest w stanie wymienić.

      3. Ad PS2 – a mnie jeden z pracowników winnicy w Kalifornii powiedział, że tam pracują boliwijscy niewolnicy pod muszkami karabinów i producent kasuje 99% marży, więc potem może dawać duże zniżki odbiorcom pod warunkiem, że głosowali tak jak on w wyborach prezydenckich.

    • Sławek Chrzczonowicz

      Marek

      Panie Marku,
      kategoria cenowa, o którą zabiegają restauratorzy w Polsce – a nie mówię tu o pizzeriach i kebabach, tylko o restauracjach znanych i polecanych w przewodnikach kulinarnych to z całą pewnością nie są wina po 40 USD i wyżej. Topowa restauracja może zgodzi się na jedno czy dwa wina z wysokiej półki, ale obroty to oni robią (a wraz z nimi importerzy) na winach 10 do max 20 USD w detalu w Stanach (jednak lepiej w granicach 10). Kategoria cenowa, o której Pan wspomina to ogóle najtrudniejsza półka – np sporo droższy i utytułowany Ridge sprzedaje się znacznie lepiej, ale to także kwestia renomy. – Ridge to rzeczywiście wina wybitne.

      Wracam też do cen. Jeśli na niskim poziomie – powiedzmy 2 – 4 euro w zakupie wina kalifornijskie są droższe od europejskich np z Francji czy Hiszpanii to podobna proporcja jest również przy winach ze średniej i średnio wyższej półki. Tu również relacja ceny do jakości jest korzystniejsza dla win europejskich. Kalifornia jest po prostu droga. Przy czołowych producentach ma to mniejsze znaczenie ale to jest nisza. Możemy oczywiście wdać się w długie dyskusje czy Screaming Eagle jest lepszy dajmy na to od Petrusa czy odwrotnie ale nie ma to najmniejszego znaczenia dla bilansu importera, bo w obu przypadkach sprzedaż w Polsce jest znikoma

      Jeszcze raz powtórzę – przedsiębiorca importujący na potrzeby własnego sklepu czy restauracji, może sobie wina sprowadzić od pośrednika europejskiego i sprzedawać u siebie kontrolując w pełni marżę. Jeżeli jednak sprzedajemy do kilkudziesięciu, lub kilkuset, lub więcej sklepów czy restauracji to cena zakupu jest ogromnie istotna i czasami niewielkie różnice decydują o sukcesie. Odpada więc kupowanie drożej u pośrednika w Europie. Jeżeli tak to bardzo istotny jest koszt kapitału zamrożonego w towarze, który właśnie dotarł do magazynów, został już zapłacony producentowi i teraz należy go sprzedać. Proszę wierzyć, że naprawdę o niebo łatwej sprzedać wina z Europy, ale także na przykład z Chile niż z Kalifornii, a generalnie sprzedajemy wina aby zarabiać. Podsumowując:
      1. wyższe ceny przy porównywalnej jakości
      2. Znacznie większa pracochłonność z powodu dodatkowych formalności
      3.Nienajlepszy wizerunek
      4. Utrudniony dostęp do informacji
      sprawiają, ze dostępność dobrych win z Kalifornii jest na naszym rynku słaba

      • Sebastian Zdegustowany Bazylak

        Sławek Chrzczonowicz

        Panie Sławomirze, a jak się sprawy mają w odniesieniu do win z Australii i Nowej Zelandii. Mam wrażenie (ale tylko wrażenie), że ich ceny są zbliżone z tymi z USA, a mimo wszystko niezłą (choć może nie za bogatą) reprezntację mamy na krajowym podwórku.

        • Marek

          Sebastian Zdegustowany Bazylak

          Australia to świetny przykład jeśli idzie o ceny bo ceny win australijskich są UWAGA zbliżone w Polsce do cen detalicznych w samej Australii. W każdym razie nie ma mowy o tak gigantycznej różnicy w detalu co do win kalifornijskich w Polsce i USA. Czasami jak jakiś sklep w Polsce ma promocje typu – 25% czy -30% to ceny win są niższe niż pokazuje wine-searcher dla sklepów internetowych w samej Australii.

          • Wojciech Bońkowski

            Marek

            Dwa wytłumaczenia:
            1. Parszywi polscy importerzy na winach kalifornijskich stosują wyższą marżę niż na innych, żeby skompromitować je w oczach konsumentów i wypchnąć z rynku.

            2. Producenci w Australii mają bardziej realne podejście do eksportu i proponują lepsze ceny zakupu netto.

            Które Pan wybiera?

        • Wojciech Bońkowski

          Sebastian Zdegustowany Bazylak

          Dostępność Australii w Polsce jest słaba – porównywalna do Kalifornii. Jedyna różnica to istnienie importera Wines United który dużo inwestuje w Australię energii i marketingu.

          Natomiast Nowa Zelandia to zupełnie co innego. Nowa Zelandia ma markę i to właśnie przyciąga konsumentów. NZ to absolutne przeciwieństwo Carlo Rossi.
          A poza tym NZ ma coś, czego Kalifornia nie ma, a co dziś pragną konsumenci w Polsce i gdzie indziej: lekkie, świeże, kwasowe wina białe.

          • Radek Rutkowski

            Wojciech Bońkowski

            Pinoty też mają niezłe, chociaż tutaj już zaczyna się robić drogo…

          • Irek „blurppp” Wis

            Radek Rutkowski

            Pinoty to chyba bardziej Oregon

          • Radek Rutkowski

            Irek „blurppp” Wis

            To było nt. NZ:).

          • Tomasz Kolecki

            Irek „blurppp” Wis

            Raczej nie bardzo

          • Irek „blurppp” Wis

            Tomasz Kolecki

            Oregon nie jest kojarzony z pinotami ?

          • Tomasz Kolecki

            Irek „blurppp” Wis

            Jest. Za to Kalifornia, w kontekście artykułu, zdecydowanie bardziej i dłużej.. Wystarczy przypomnieć marketingowy sukces „Sideways”, lub sylabusy WSET i CMS.

          • Irek „blurppp” Wis

            Tomasz Kolecki

            Można też spojrzeć na to w ten sposób, od dekady we wszystkich rankingach najlepszego siedliska PN w USA wygrywa Willamette Valley, Oregon

          • Tomasz Kolecki

            Irek „blurppp” Wis

            Na pewno tak twierdzą winiarze z Oregonu. Ciekawe, co by na to powiedzieli winiarze z Carneros, Russian River i paru innych miejsc? :D

          • Wojciech Bońkowski

            Tomasz Kolecki

            No ja bym chyba jednak dzisiaj postawił wyżej Pinoty z Oregonu.

          • Tomasz Kolecki

            Wojciech Bońkowski

            Z mojej perspektywy to są tak inne byty, że porównywanie ich nie ma sensu. Choć oczywiście są na równym poziomie maksymalnej osiąganej jakości. Moja obecność w tym wątku absolutnie nie miała na celu negowania Oregonu, lecz brak zgody w deprecjonowaniu Cali. Z ekonomicznego i historycznego punktu widzenia, a także skali rozpoznawalności, tak się po prostu nie godzi ;) A Oregon uwielbiam także, o czym świadczy choćby jedyny wpis na moim Fb z tegorocznego pobytu na ProWein.

          • Blog Czerwone czy białe?

            Radek Rutkowski

            Ale to tak jak wszędzie – wyższa jakość i większe emocje = wyższa cena. Za naprawdę dobrego Sauvigniona z NZ też trzeba zapłacić ciut więcej niż standardowo.

            Zresztą NZ nie tylko Pinoty (oprócz Sava) ma niezłe – chociażby Syrah. Problem w tym, że te inne opcje są nadal rzadkie i nie tak często opuszczają samą NZ.

      • Marek

        Sławek Chrzczonowicz

        Pan Oraz Pan Wojciech uczepiliście sie tej kategorii cenowej 5-10 Euro/USD za butelke, ale ja piszę o czymś innym. Nie kwestionuje tego że Pan największy obrót i zarobek dla właściciela firmy robi na takiej kategorii cenowej sprzedając je do duzej ilości restauracji w Polsce.
        Ja zastanawiam sie dlaczego Kalifornia nie jest obecna na poziomie cenowym powiedzmy od 100 zł w góre w detalu (a nie restauracji) a tym bardziej w kategorii 300 zł w górę.
        Komiczne jest dla mnei tłumaczenie p. Wojciecha że konsumenci wolą zapłacić tyle samo za drogie Bordeaux, komiczne jest o tyle że to ja jako konsument drogich Bordeaux i dość drogich win z Kalifornii właśnie ostatnimi czasy przerzuciłem się na kupno tych drugich właśnie z uwagi na to że kalifornijskie wina przy porównywalnej jakości są tańsze niz znane Bordeaux, których ceny od 2009 są absurdalne za granicą i 2x bardziej absurdalne w Polsce. W Polsce ostatnio kupiłem tylko ( bo to jednak okazja cenowa) Malescot St.Exupery 2009 za 330 zł a równoczesnie kupiłem za granicą: Dalla Valle 1994, Ramey Jerycho Canion 2001, Philip Togni Estate CAbernet 2010, Sir Peter Michael Le Caprice Piont Noir 2012, Belle Cote 2012 & Belle Fille 2012 Chardonnays, oraz Pinoty od Calery.
        Wszystkie te wina kupiłem jako atrakcyjniejsze cenowo oraz w relacji cena/jakość do Bordeaux z roczników 2009 lub 2010.
        Nie ma żadnego uzasadnienia aby wybitne wina z Kalifornii były droższe czy porównywalne cenowo do obecnych na polskim rynku drogich Cru Classe z Bordeaux. One spokojnie mogą być lepsze w relacji cena/jakość, klienci nei są głupi jak sie niektórym wydaje, jak będą rozsądnie wycenione to sprzedadzą się szybciej niz Palmer 2008 za 1500 zł czy Figeac 2008 za 850 zł albo Ducru 1989 za 1100 zł.
        Zeby nie było że wszystko u nas równam z trawą to napiszę że doceniam że macie Ridge w ofercie, tylko dlaczego tylko jeden znany producent? chyba tak źle sie nie sprzedaje w porównaniu do Bordeaux za kilkaset złotych? i dlaczego inni importerzy ( którzy sprzedaja bardzo drogie europejskie wina) nie maja przynajmniej jednego tego typu producenta w ofercie skoro są klienci

        • Sławek Chrzczonowicz

          Marek

          Przyznam się, że w tej dyskusji jestem trochę bezradny. Jeżeli pisze Pan: „Ja zastanawiam się dlaczego Kalifornia nie jest obecna na poziomie
          cenowym powiedzmy od 100 zł w górę w detalu (a nie restauracji) a tym
          bardziej w kategorii 300 zł w górę.” To ja odpowiadam na podstawie moich dwudziesto ponad letnich doświadczeń jako importera. Pan się z tymi argumentami nie zgadza, choć jak rozumiem nie sprowadzał pan wina, nie negocjował cen, nie załatwiał formalności w urzędach. Cóż, w takim razie niech się Pan zastanawia dalej, bo dla mnie sprawa jest prosta: za drogo, za dużo kłopotów, za słaby wizerunek.
          Pisze Pan dalej:”Nie ma żadnego uzasadnienia aby wybitne wina z Kalifornii były droższe
          czy porównywalne cenowo do obecnych na polskim rynku drogich Cru Classe z
          Bordeaux.” zapewniam Pana, że jest uzasadnienie, tylko Pan w nie nie wierzy, a jest proste. Powtórzę: za drogo, za dużo kłopotów, za słaby wizerunek.
          Dziękuję, że docenia Pan, że mamy Ridge’a, ale na pytanie dlaczego tylko jeden taki producent, odpowiem , że ten jeden wystarczy, aby usatysfakcjonować moich klientów. Nie pytają oni o inne wina z Kalifornii. Przeciwnie nawet o sprzedaż Ridge’a trzeba nieźle powalczyć. Wiem, że brzmi to mało efektownie, ale czasami tak się po prostu rzeczy mają, że nie ma jednej rzucającej na kolana przyczyny, zmowy importerów itd. Jeżeli, jak Pan pisze: „ceny win australijskich są UWAGA zbliżone w Polsce do cen detalicznych w samej Australii.” to może powód nie leży po stronie importerów, którzy uwzięli się na tę nieszczęsną Kalifornię ale po stronie samych Kalifornijczyków.

        • Wojciech Bońkowski

          Marek

          „Pan Oraz Pan Wojciech uczepiliście sie tej kategorii cenowej 5-10 Euro/USD za butelke”

          To nie my się uczepiliśmy, to konsumenci ;-)

          A poza tym Pan sam napisał o czym w tym wszystkim chodzi. „ja jako konsument drogich Bordeaux i dość drogich win z Kalifornii właśnie ostatnimi czasy przerzuciłem się na kupno tych drugich”. Czyli PANU się podobają i opłacają wina z Kalifornii i dziwi się Pan, że pozostali konsumenci w Polsce nie podzielają tej opinii. A ja się nie dziwię, ale już nie będę Pana przekonywał dlaczego.

  • Sławomir Hapak

    coś bym jeszcze dopisał, ale nie ma już czego dopisać
    mane, tekel, fares

  • Piotr Wdowiak

    To ja, tak jakby w temacie dostępności ;-) Czy znajdę u jakiegoś polskiego importera Pinot Noir z Kalifornii, tak na półce w cenie do 100 pln? Pytam o jakąś butelkę z osobowością, a nie przegrzane, przegotowane kompoty. Ktoś, coś pomoże?

    • Tomasz Kolecki

      Piotr Wdowiak

      Partner Center – Mondavi
      Winezja – Gnarly Head
      Wine4You – Coppola
      od 70 do 140 – możliwe rabaty

      • Piotr Wdowiak

        Tomasz Kolecki

        Dziękuję :-)

        • Tomasz Kolecki

          Piotr Wdowiak

          Na zdrowie ;)

  • Gud Rin

    Ciekawostka moze byc tez to ze Carlo Rossi w sklepach na Filipinach jest sprowadzane z Polski i ma nawet wszystkie etykietki po Polsku :) Troche dziwne z uwagi ze tam maja blizej do Kaliforni niz my ;)

    • Sławomir Hapak

      Gud Rin

      To dlatego, że z US na Filipiny płynie się pod wiatr. Lepiej się opłaca kupić w EU ;-)