Na furminta do Niedźwiedzia
Kilka dni temu w radio mówili, że niedźwiedzie w górach się już przebudziły. Wiosna idzie. Ale my w Warszawie mamy całkiem żwawego, obudzonego niedźwiedzia już od kilku miesięcy. Zielonego Niedźwiedzia.
Warszawscy foodies kojarzą rozczochranego Kmiecia i kupują od dawna w jego internetowym sklepie Black Caviar świnię złotnicką czy kapłony karmazynowe. Wine loversi mogli go spotkać na degustacjach win węgierskich, bo w tych lubuje się najbardziej. Teraz ma on swojego własnego Zielonego Niedźwiedzia, gdzie urzęduje chyba 24 godziny na dobę, za dnia biegając wśród gości, nocą peklując, marynując i dusząc z kucharzami.
Jeśli chodzi o wystrój, w Zielonym Niedźwiedziu jest… w porządku. Nie ma szału, nie mogę też mu nic zarzucić, zwłaszcza, że mam wrażenie, że wciąż się jeszcze rozkręca… Ale już teraz jest bardzo poprawnie. Za to kiedy przygrzeje wiosenne słońce, kiedy z niedźwiedziej nory będzie można wychynąć na zewnątrz, usiąść w ogrodzie, zielonym, a jakże – no, wtedy to będzie szał. Ja Wam mówię, ja się tam przeniosę na pół roku!
Zwłaszcza, że na jedzeniu się jeszcze nie zawiodłam. Choć były dwa dania, które mnie nie porwały to wiele innych wywołuje ślinotok. Niesamowicie jest chociażby patrzeć na tablicę, na której widnieje tatar z koniny, stynki z jarmużowym majonezem, gęsie i jagnięce ozorki czy gęsie pipki,a ostatnio nawet burger z żubra! Człowiek się raduje, że widzi takie wydanie polskiej kuchni.
A co polecam? Uwielbiam krem z buraka z imbirem i każdą rybę, której próbowałam! Niedźwiedź okazał się dla mnie miejscem na ryby! Czy to gładzica z gruszką i porem, czy to jesiotr z musem z rodzynek – wszystko jest delikatne, pomysłowe i po prostu doskonałe. I przede wszystkim potrawy pasują do tych win, w których Zielony się specjalizuje: austriackich grünerów i węgierskich furmintów.
Nie porwał mnie rosół z kapłona, choć obiektywnie jest porządny. Nie porwał mnie też gulasz z dzika, choć gulasz z dzika uwielbiam, zwłaszcza, jak podany z gałuszkami. Gulasz tego dnia okazał się dla mnie za ciężki, ale wciąż go polecam, jeśli macie ochotę na dziczyznę. Rozczarowały mnie gałuszki na chrupiąco, bo wolę jak są miękkie, z wody i mogę je maczać w sosie nie bojąc się, że stracą chrupkość. Jest to kwestia upodobań, więc warto wiedzieć, że te będą podane inaczej.
A wina? Nie wahajcie się spróbować butelek od Demetervin czy Arvaya. Pisałam o nich tu – są świetne. Nowością zaś są nieziemsko smaczne furminty Lenkeya z winnej stolicy Tokaju – Mád. O historii tej winnicy możecie przeczytać na blogu Gabriela Kurczewskiego Blisko Tokaju, a spróbować koniecznie trzeba ich w Niedźwiedziu. Wszystkie etykiety są z 2007 roku. Furmint solo lub z Hárslevelu w wersjach tak elegancko bogatych, że trzeba wstrzymać oddech i na chwilę zapomnieć o towarzyszach stołu. Słone, a jednak trochę słodkie, wstrzemięźliwe, a zarazem rozbuchane. Z cudowną kwasowością, która długo niesie smak. Brak mi profesjonalnych, technicznych notatek z mojej minidegustacji przeprowadzonej „przy okazji”. Są tylko emocje, ale czyż nie o nie w winie chodzi?
Niedźwiedziowe ceny:
Przystawki: 14-30 zł
Dania główne: 40-120 zł
Na deser (koniecznie!) sernik: – 16 zł
Wspominane przeze mnie furminty: 60-170 zł
P.S. Tekst miał być głównie o daniach pasujących do furminta, ale nie mogę się powstrzymać: teraz w Niedźwiedziu jest dwutygodniowy sezon na żubra – pozycja obowiązkowa! Surowe plastry z żubra czy żubrowy burger z dobrym pinotem – tego nie znajdziecie nigdzie indziej. A najlepsze jest to, że Niedźwiedź co rusz będzie nam serwował takie niespodzianki!
Degustowałam i jadłam na koszt własny.