Krewetka na diecie
Gambero Rosso to słynny włoski przewodnik winiarski. Ongiś niezwykle wpływowy, wciąż opiniotwórczy (w pewnych kręgach), słynie przede wszystkim z przyznawania Tre Bicchieri, czyli „Trzech Kieliszków”, najwyższej noty dla ok. 350 najlepiej punktowanych win każdego roku. Jeden Kieliszek to dobre wino na co dzień, Dwa – wino bardzo dobre klasy, zdecydowanie wyróżniające się; od paru lat funkcjonują też Tre Bicchieri Rossi, czyli coś jakby „dwa i pół kieliszka” dla win dopuszczonych do finału, ale które ostatecznie nie zdobyły złotego medalu.
Tyle teorii, przewodnik wydawany po włosku i angielsku czytany (czy raczej przeglądany) jest na całym świecie, chociaż – jak to zwykle bywa – najbardziej przez samych winiarzy. W dążeniu do umocnienia swojej marki, propagowania przyznawanej przez siebie nagrody, a także „monetyzacji kontentu” wydawnictwo Gambero Rosso od kilku lat organizuje również objazdową degustację wyróżnionych przez siebie winiarni po całym świecie. Warszawa już po raz czwarty znalazła się na trasie tej wycieczki. (O pierwszej edycji pisałem tutaj, a tutaj o drugiej). Kto był na poprzednich degustacjach „Krewetki” i ostrzył sobie zęby na repetę, mógł poczuć się zawiedziony. Dwa razy mniej producentów, cztery razy mniej win (tylko 52) niż poprzednio, z czego zaledwie 10 butelek nagrodzonych „Trzema Kieliszkami”, z prawdziwych sław tylko Jermann i Volpaia, reszta to była druga i trzecia liga włoskiego wina, winiarnie na dorobku albo jeszcze kompletnie nieznane. Ciekawych win trochę było, ale jak na wydarzenie reklamowane jako „najlepsze wina włoskie 2012 roku”, budziło raczej uśmiech, szczególnie że wśród tych najlepszych nie znalazło się żadne Brunello (!), jedno mało istotne Barolo, żadna musująca Franciacorta, ani jedno Soave, ani jeden producent z Alto Adige… Wina po stronie Gambero Rosso, który od kilku lat przykręca producentom finansową śrubę i większość marynarzy z tego statku już po prostu zrejterowała.
Mimo wszystko, jak kiedyś pisałem, „nie ma degustacji tak złej, żeby nie można się było na niej dobrze napić”, polecam zatem kilka najciekawszych znalezisk:
Najbardziej postrzelone wino – Cantina Produttori Cormòns Vino della Pace 2010, produkowane z 848 (!!) różnych szczepów zebranych ze wszystkich stron świata, ciekawe wino, bardzo aromatyczne i bogate, jak trzy wina w jednej butelce. Żeby się go napić, trzeba być prezydentem, premierem albo zapisać się dwa lata wcześniej na listę oczekujących.
Najpyszniejsze – Montalbera Ruché di Castagnole Monferrato La Tradizione 2011 – różano-fiołkowo-liliowy odlot posypany cynamonem i czekoladą. Zdobywa też nagrody specjalne w kategoriach: Najbardziej Aromatyczne, Najlżejsze Wino Czerwone oraz Rdzenny Szczep Włoski o Którym Nikt w Polsce Nie Słyszał.
Najbardziej mineralne – Ottella Lugana Superiore Molceo 2010, dla tych, którzy nie wierzą w mineralność i wciąż ją podważają, wino składające się smakowo tylko z soli mineralnych.
Najlepsze białe – Jermann Capo Martino 2010, świetna intensywność, głębia smaku, wielowymiarowość; podobno fermentuje i dojrzewa w beczkach, ale tak pełne mocy, że tego nie czuć. Jedyne z próbowanych win faktycznie zasługujące na miano jednego z „najlepszych w Italii”.
Najbardziej zaskakujące – Tenuta Mazzolino Oltrepò Pavese Noir 2009, czyli Pinot Noir z zapomnianej przez Boga i konsumentów apelacji Oltrepò Pavese, poważne, mocarne, burgundzkie i coś więcej zarazem, a przede wszystkim stylowe i intrygujące. Jako jedyne z 5 wymienionych win dostępne w Polsce – już wkrótce w katalogu nowego importera Pavese & Pavese wyspecjalizowanego (nie zgadniecie) w winach z Oltrepò Pavese.
Degustowałem na zaproszenie organizatora – Magazynu Wino.