Winka nie pijam
Nie lubię zdrobnień – tych wszystkich „pieniążków”, „kawuś” w pracy, tych „wypij-soczek, zjedz-ciasteczko, usiądź-mamusi-na-kolankach” nadużywanych przez rodziców. Jest jednak jedno zdrobnienie, które tyle mnie irytuje, co intryguje. Winko. Co to jest winko?
Prawdopodobnie „winko” oznaczać ma wino tanie i proste. Samo słowo ma mieć funkcję odczarowującą ten dziwny trunek, który ma podobno jakiś nos i usta, i według mądrych ludzi piszących tu i ówdzie pachnie czasem kocimi sikami. No przecież kocich sików wąchać klient nie chce, a już na pewno nie chce za nie przepłacać i w ogóle nad winem rozmyślać nie ma zamiaru (słyszał, owszem, że niektórzy nad nim kontemplują, ale to chyba bezrobotni jacyś filozofowie). Chlup na imprezce i już. Do kiełbaski z grilla czy karkóweczki, winko jakieś takie chce kupić, więc od progu w sklepie specjalistycznym „winkiem” daje znać, żeby mu tu ściemy nie wciskać, żadnych tam „czianti” czy „borolo”.
Ale nie tylko klient używa słowa winko. Wielu restauratorów do karty wybiera wina, ale lubi też mieć jakieś „winko” – proste, podstawowe, wino stołowe, najczęściej anonimowe i rozlewane na karafki, tzw. house wine. Czyli znów chodzi o to, że winko ma być tanie i właściwie niczego więcej się po nim nie spodziewamy.
Jakież więc jest zaskoczenie, kiedy winko proponuje mi w kelner podając kartę win restauracji o której wiem, że wybór mają naprawdę niezły. Kelner pewnie nowy, przeszedł tu z miejsca, gdzie tylko winko sprzedawali. Albo w ogóle winka sam nie pija, chociaż piwko owszem.
Bo czy słowo „winko” nie kojarzy się wam z „piwkiem”? Czy nie wpada od razu do śmierdzącego wora z dyskursem osiedlowym? Leży tam tuż obok zmiętych słów – zdrobnień, które mają zbagatelizować problem alkoholowy oraz wiele anomalii społecznych. Kisi się obok „wódeczki”, „żonki”, „śledzika”.
Dlaczego więc lubiany i szanowany przeze mnie Robert Makłowicz, który w latach dziewięćdziesiątych otworzył oczy Polaków na świat smaków, postanowił stworzyć skład win o nazwie Win-ko? Staram się sobie samej wytłumaczyć, że może chodzi o jakiś zapis światowo brzmiącego Wine&Co, ale nawet jeśli, to i tak ostatecznie jest to dość niefortunne, zapewne nie tylko mnie źle się kojarzące, wyświechtane, polskie, osiedlowe „winko”…