Biodynamicy czy szarlatani
Ciekawy tekst ukazał się kilka tygodni temu w Decanterze. Właściwie nie tekst, ale wywiad, jakiego udzielił znany francuski winiarz i przedsiębiorca Michel Chapoutier. Otóż zakwestionował on praktykę, która ostatnio staje się obowiązującym w winiarstwie mainstreamem, a mianowicie nieużywanie podczas winifikacji dwutlenku siarki. Pozwolić rozwijać się w winie toksycznym drożdżom to głupota (tak napisał Decanter, Chapoutier użył znacznie bardziej dosadnego określenia – „connerie”). To tak jakby produkować ocet, zresztą też niedobry. I dodaje, że powoływanie się na dawne wina jest absurdem, gdyż niegdyś winiarze nie mieli odpowiedniej technologii i narzędzi, więc wina z wadami zdarzały się częściej.
Całkowicie innego zdania jest Isabelle Legeron, orędowniczka win „naturalnych”, która wskazuje, że chętnie jemy naturalnie wytwarzane, niekoniecznie higienicznie, sery – jak époisses – czy świeże wyciskane soki owocowe, ale narzekamy na mętne, nieklarowane, surowe wina, oczekując w tej akurat materii produktów sterylnych i wyjałowionych. Dyskusja ciekawa i pewnie nigdy do końca nie zostanie rozstrzygnięta. Ja zazwyczaj przyznaję rację biodynamikom, czy może inaczej – producentom win w maksymalnym stopniu naturalnym, muszę jednak przyznać, że bardzo często biodynamika staje się swego rodzaju usprawiedliwieniem dla nieudacznictwa, braku higieny czy po prostu umiejętności. Nie tak dawno burzę wywołał jeden z francuskich krytyków twierdząc, że ikona francuskich biodynamików, czyli Nicolas Joly, po prostu nie umie porządnie prowadzić winifikacji, a ewidentne wpadki przykrywa biodynamicznym alibi.
Tak daleko idących wniosków nie mogę wyciągnąć, po prostu z powodu zbyt małej wiedzy na temat win Joly’ego, których ledwie kilku próbowałem, stawiam natomiast tezę, że porządne wina muszą być smaczne, muszą czarować i oszałamiać. Cenić je będę dlatego, że oprócz tego, iż są dobre, mają w sobie świeżość, finezję, nieoczekiwane, niespodziewane feerie aromatów, zaskakujące smaki. Ale są dobre. Są w najwyższym stopniu zarówno pijalne, jak fascynujące. To nie są wina, o których, nie chcąc ich skrzywdzić, mówimy enigmatycznie – „interesujące”. Krótko mówiąc wielbię Didiera Barrala za wielowymiarowość i niebanalność jego win, za ich soczystość, bogactwo i zaskakującą harmonię, przy całej ich naturalnosci, nie mogę natomiast skłonić się do na przykład Murmures z Les Sablonnettes, które, mówcie co chcecie, smakuje jak mocno nieudane sherry.