Amarone 2012 – pełne zanurzenie
Amarone każe na siebie długo czekać. Jest właściwie kwintesencją „slow wine”. Zebrane dojrzałe grona najpierw suszy się na rodzynki przez trzy miesiące. Dopiero w styczniu winiarz zabiera się do powolnej fermentacji, która trwa kolejny miesiąc, półtora… Następnie wino spędza leniwe dwa, trzy lata w beczkach. Potem następuje przebudzenie, wino przelewa się do butelek, gdzie należy znów dać mu odpocząć – rok, może dwa.
Na rynek właśnie trafia Amarone z rocznika 2012 – wino czteroletnie, które pić powinniśmy właściwie nie wcześniej niż za kolejne cztery lata. Niesamowite, że w czasach, kiedy żyjemy tak szybko i chcemy wszystko od razu, sprzedaż amarone tak bardzo wzrasta. Podczas konferencji rozpoczynającej tegoroczny pokaz nowego rocznika Anteprima Amarone 2012 winiarze i dziennikarze rozmawiali o tym, że pijemy je za wcześnie, ale że jest ono mimo wszystko coraz bardziej modne. Jego produkcja rośnie i osiągnęła już poziom produkcji bratniej valpolicelli – wina prostego i przystępnego. Amarone wcześniej pite od święta, kupowane na wesela, chrzty czy od innego wielkiego dzwonu, uznawane za wino „do odłożenia” i raczej „kontemplacyjne” niż codzienne, święci triumfy w Chinach i Kanadzie. Uznawane jest przez tamtejszych konsumentów za świetne wino gastronomiczne, czyli łatwe w parowaniu z potrawami, co raczej kłóci się z przekonaniami europejskich sommelierów.
Wydawać by się też mogło, że 15–17% alkoholu w winie to coś, od czego raczej konsument dziś stroni. A tymczasem widać wśród winiarzy zupełny alkoholowy ekshibicjonizm, który na dodatek kręci odbiorców – moc jest dobra i pożądana, zwłaszcza, że w amarone przykryta jest słodyczą. Jest w tym weneckim wyuzdaniu coś pociągającego: amarone to niekończący się karnawał, pióra i mocny odurzający rytm muzyki sięgającej prosto w duszę. Ma w sobie pewną dzikość, która upaja.
Degustacja Amarone 2012 pokazała szereg win bardzo pikantnych i słodkich. Dość łatwo było zrobić w tym roczniku wino gęste, smoliste i hedonistyczne. Z drugiej strony dużo też w 2012 win subtelnych, o ładnej, zaskakującej kwasowości i soczystości – to nowy trend na niwie amarone, choć właściwie to powrót starego – stylistyki sprzed 20 lat: winiarze porzucają barriques (małe beczki), czyszczą wielkie botti używane przez dziadka i w nich postanawiają poskromić rozgrzane słońcem bestie. Podkreślili mocną wiśniowość amarone, udało im się zachować w nim soczystość, nie zdusić go drewnem.
Piękne były próbki od Massimago oraz biodynamicznej winiarki Marinelli Camerani z Corte Sant’Alda. Bardzo soczyste, nieprzegrzane, a zarazem bardzo pijalne już teraz i po prostu przyjemne jest amarone od Santa Sofia, pięknie owocowa, soczyście jagodowa dwunastka od Giulietty Dal Bosco (to producent, którego wina z 2012 nie spróbujemy jeszcze przez lata, bieżące amarone tego producenta to rocznik 2007!). Wyróżniał się oczywiście Bertani, Tenute Salvaterra, moc pokazał Stefano Accordini oraz producent stawiający na smoliste, gęste, ciężkie i mocno alkoholowe wina, które jednak mają w sobie mnóstwo uroku – Gino Fasoli, Zýmē zaś przedstawił amarone o słodyczy i gęstości bliskiej recioto.
Po spróbowaniu ponad 130 amarone w ciągu czterech dni nie czuję przesytu tanin i słodyczy. To zdecydowanie zaskoczenie. Piłam wiele amarone surowych i eleganckich. Cieszy mnie, że winiarze potrafią wczuć się w taką stylistykę. Wciąż uważam, że to valpolicella powinna być lokomotywą Veneto i wierzę, że będzie miała jeszcze swoje momenty chwały. Ale urok amarone pozostaje niezmienny i ma w sobie pewien boski wymiar – w końcu to wino, które zamknęło w sobie czas.
Podróżowałam na zaproszenie Consorzio Tutela Vini Valpolicella.